sobota, 20 marca 2010

Nieodgadnione wyroki poczty nie tylko polskiej

Jeśli filozofia wzięła się ze zdziwienia światem, strach pomyśleć, do jakich wniosków doszliby starożytni filozofowie, gdyby znali zjawisko Poczty Polskiej. Zresztą - nie tylko polskiej. Wszystko byłoby pewnie dużo prostsze, gdyby dało się na nią wyłącznie narzekać. Problem polega na tym, że wspomniana instytucja działa od czasu do czasu rewelacyjnie, do czego nie powinniśmy się jednak przyzwyczajać.

W środę przed południem spędziłam w urzędzie pocztowym 20 (słownie: dwadzieścia) minut. Chodziło o wysłanie prostej przesyłki za granicę. Wspomniane dwadzieścia minut to czas oczekiwania w kolejce przy jednym z pięciu okienek, wyróżniającym się tym, że jako jedyne było czynne. W zasadzie nie powinnam marudzić: dzięki kolejkom na poczcie przeczytałam w życiu dziesiątki, a może nawet setki stron książek. Oczywiście mam na myśli pocztę w Polsce. Kilka razy odbierałam przesyłki w lokalnym, malutkim urzędzie w Zurychu i za każdym razem wyglądało to podobnie: przede mną dość długa kolejka ludzi i informacja o tym, że czas oczekiwania wynosi około 3-4 minut. Przy ośmiu działających okienkach nie było to takie trudne.
Co do mojej środowej wysyłki, znacznie lepszy był skutek pocztowej wizyty: przesyłka dotarła do kraju przeznaczenia dzisiaj, zaledwie trzy dni później. Tempo naprawdę ekspresowe, zwłaszcza zestawiając ten fakt z tym, iż również w środę przed południem została do mnie wysłana priorytetowa paczka (w ramach tego samego kraju) i jeszcze jej nie mam.

Wśród moich obowiązków w pracy jest jeden, który wymaga pewnego (na szczęście nie bezpośredniego) kontaktu z Pocztą Polską. Doświadczenie, jakie to daje, jest doprawdy bezcenne. Dzięki niemu wiem, że około kilku procent wysyłanych listów nie dociera do adresata, a zwrot przesyłki z powodu podania niewłaściwego adresu trwać może nawet dwa miesiące. 

Mam cichą nadzieję, że na swoją przesyłkę nie będę musiała czekać tak długo, jak moi rodzice na kartkę z Londynu. Jej podróż trwała ponad miesiąc. Tłumaczono mi wtedy, że to dość normalne, bo strajki angielskiej poczty to sprawa dosyć częsta. Przypomina mi się też, że kilkanaście lat temu korespondowałam z mieszkańcem Ghany. Nasze listy wędrowały po świecie dwa tygodnie, zanim znalazły się w skrzynce adresata. Tyle, że było to w latach dziewięćdziesiątych, a rzecz dotyczy Ghany.

3 komentarze: