Sejm uchwalił ustawę, w myśl której wprowadzony ma zostać zakaz palenia w miejscach publicznych. Wyłącza to ze strefy dymka całe mnóstwo miejsc, w których wcześniej bez problemu można było zapalić.
Należę do osób, które nie palą i raczej unikają przebywania w pomieszczeniach zadymionych. Na szczęście w tej kwestii mam prawie zawsze możliwość dokonania wyboru: do siedzenia w przesiąkniętych dymem pubach nikt mnie nie zmusza. Dlatego nowelizacja ustawy wiele w moim życiu nie zmieni. Zastanawiam się natomiast, jak i czy przestrzeganie nowych zasad będzie egzekwowane. Zakaz palenia w pewnych miejscach obowiązuje przecież już teraz, a jednak często nijak ma się do rzeczywistości.
W Krakowie na przystankach obowiązuje już od dawna. Uwierzcie: nie ma nic przyjemnego w staniu wśród ściśniętej pod daszkiem wiaty grupy osób, gdy akurat pada, a my mamy do wyboru: albo wdychać papierosowy dym, albo stać w strugach deszczu.
Kilka lat temu, kiedy mieszkałam w Nowej Hucie, która jak dla mnie jest swoistą ilustracją tego, jak zakaz palenia na przystankach wygląda w praktyce. Czekałam na tramwaj na rondzie Kocmyrzowskim. Pogoda była świetna. Na pewno skorzystała z niej grupa dzieci, tak na oko szkolna wycieczka. Było ich na przystanku może dwadzieścioro, w towarzystwie dwojga opiekunów różnej płci. Szacowny pan opiekun, mężczyzna może czterdziestopięcioletni, usiadł na ławeczce obok mnie. Mój błogi spokój i spokojna lektura książki zostały zakłócone: facet raz po raz wydychał kłęby dymu, które zgodnie z kierunkiem wiatru przesuwały się w moim kierunku.
Na zwrócenie uwagi, że na przystanku palić nie wolno, mężczyzna zareagował czymś w rodzaju: "A kto tak powiedział?" Pozostawało wskazać wiszącą w szklanej gablotce informację o obowiązującym przepisie. Nie wiem, czy zrobiło to należyte wrażenie. Wstałam i demonstracyjnie odeszłam kawałek dalej. Wiem natomiast, że cała scena rozgrywała się w towarzystwie sporej grupki mniej więcej dwunastoletnich dzieci, których ten pan był opiekunem. I że to przecież tylko jedna z sytuacji, gdy widziałam palących na przystankach. Ani razu nie spotkałam natomiast stróżów prawa wyciągających konsekwencje z takiego łamania przepisów. Zapewne czasem to robią. Ponieważ jednak mimo faktu, że samochodu nie posiadam, a komunikacją miejską jeżdżę na co dzień od wielu lat, przypadku wręczenia mandatu palącemu delikwentowi nie widziałam, wnioskuję, że przypadki kar za palenie w miejscach objętych zakazem należą do sytuacji sporadycznych. I jakoś nie wierzę, by nowelizacja miała tu cokolwiek zmienić.
Tak czy siak, ja nie narzekam. Nie czuję, by moje prawa jako osoby niepalącej były przez palaczy jakoś szczególnie gwałcone. Na to, czy wdycham dym czy nie, mam i tak spory, choć oczywiście nie stuprocentowy wpływ. A w Polsce jest z tym i tak o wiele lepiej niż w Szwajcarii. Na ulicach Zurychu spacerowi na świeżym powietrzu bardzo często towarzyszy smuga papierosowego dymu wydychanego przez palących dosłownie wszędzie przechodniów.
czy te rybki mogą zdechnąć jak się je za dużo nakarmi?
OdpowiedzUsuńChyba nie ;-)))
OdpowiedzUsuń"Co mi zrobisz jak mnie złapiesz". Let's face it: należymy do narodu który przez wiele lat dokuczał władzy, omijał przepisy czy wręcz łamał je jak nikt nie patrzył a potem chwalił się tym. Bo władza zawsze była zła i głupia, narzucona, wybrana przez kogoś innego.
OdpowiedzUsuńA tu od jakiegoś czasu sami już wybieramy kto nami rządzi, czyli generalnie wybieramy kogo będziemy olewać i mieszać z błotem oraz obgadywać w mediach...