środa, 27 stycznia 2016

Dlaczego nigdy nie zrozumiem Kopciuszka

Kiepski ten rok. Kiepski pisarsko. W 2015 trzaskałam notkę za notką, przez większą część roku udawało mi się w miarę regularnie prowadzić dziennik, a w ostatnich dniach grudnia dołączyłam entuzjastycznie do fejsbukowego wydarzenia "Napiszę swoją książką w 2016 roku". Nie żebym była taka pewna, iż zdołam ją napisać. Ale mam rozgrzebane to i owo i miło byłoby mieć rzetelną motywację, by coś z tego sklecić. Choćby dla osobistej satysfakcji.

Wygląda jednak na to, że kalifornijski styczeń stał się dla mnie w tym roku odpowiednikiem polskiego listopada. Może nie jest depresyjnie, ale z pewnością jest pasywnie. Zainteresowanym moimi poczynaniami na polu macierzyństwa powiem jeszcze, że początek roku upłynął mi pod znakiem nauki ogarniania trzech chorych, nieletnich istot jednocześnie. Naprawdę, pewne okoliczności przyrody nie wpływają pozytywnie na tak wzniosłe rzeczy jak natchnienie.

To ostatnie ma jednak to do siebie, że nigdy nie wiadomo, gdy nadejdzie. Sami wiecie: trzepot skrzydeł motyla i tak dalej. U mnie nie było aż tak wstrząsająco: ot, stałam sobie w korku, usiłując dowieźć członków rodziny do domu, ze świadomością bicia swoistego rekordu (3 mile w 50 minut), przeklinając samą siebie, że nie usiadłam na fotelu pasażera, bo tam mogłabym przynajmniej w spokoju posłuchać audiobooka, gdy nagle pomyślałam o Kopciuszku.

Wiecie, to ta biedna dziewczynka, która musiała obsługiwać macochę i przyrodnie siostry, a potem poszła na bal i rozkochała w sobie księcia. Bardzo nieedukacyjna opowieść - bo kto przy zdrowych zmysłach chciałby, by jego dziecko wiązało się na całe życie z kimś, kogo nie tyle ledwie poznało, co z kimś, z kim przetańczyło parę kawałków, w dodatku wszystkie przed północą. Ale nie będę się tego jakoś bardzo czepiać, bo i średnio mam do tego prawo, jako osoba, która ustalała imiona dzieci z facetem poznanym trzy tygodnie wcześniej.

To nieodpowiedzialne zakochanie się Kopciuszka wcale nie jest bowiem tym, co dziwi mnie w tej historii najbardziej. Swoimi przemyśleniami postanowiłam podzielić się z siedzącym obok mnie małżonkiem.

- Ej, ja tego nie rozumiem. Dlaczego ona tak bardzo chciała iść na ten cholerny bal?
- Jak to dlaczego? - zdziwił się mąż. - Żeby się oderwać. Jakbyś ty musiała cały dzień sprzątać...
- No dobra - ciągnęłam. - Oderwać się, tak. Ale na bal?! Nie było ciekawszych okazji?

Rozmowa utknęła w tym punkcie. A ja posuwałam się z wolna w kierunku domu, wśród świateł aut rozjaśniających ciemność kalifornijskiego wieczoru i myślałam o tym, jak to kilkanaście lat (ufff, wciąż jeszcze kilkanaście) temu wzbraniałam się rękami i nogami przed pójściem na studniówkę, twierdząc uparcie, że to strata kasy i czasu. Tych, którzy mnie wówczas nie znali, uspokajam: w końcu poszłam. Namówili mnie. I było całkiem w porządku. Choć był to totalnie nie mój typ imprezy.

Właśnie dlatego nigdy nie zrozumiem Kopciuszka.

czwartek, 7 stycznia 2016

Grudniowe lektury, czyli ostatecznie pożegnanie z rokiem 2015

Rok 2016 zaczął się już kilka dni temu, a za mną chodzi zaległa notka, ta związana z postanowieniem powziętym jakoś w połowie 2015, zgodnie z którym co miesiąc staram się pisać choć kilka słów o książkach przeczytanych w miesiącu ubiegłym. Wróćmy zatem na chwilę do grudnia i przyjrzyjmy się kilku tytułom. Z góry uprzedzam, że nie będzie to notka z gatunku porywających - piszę ją z lekkim zniechęceniem. Nie chce mi się pisać, czytam świetną książkę. No, ale obiecałam sobie, nie? No dobra, to jedziemy.

Dziecko Rosemary (Ira Levin) to książka, na podstawie której Roman Polański nakręcił w 1968 roku film. To jeden z tych przypadków, kiedy ekranizacja dość wiernie oddaje treść powieści. Czyta się dobrze, choć jako że dzięki filmowi znałam już przebieg zdarzeń, zabrakło dreszczyku. Tak czy siak polecam, choć jeśli chodzi o panie w pierwszej ciąży, to radzę wstrzymać się do rozwiązania.

Cierpienia młodego Wertera (Johann Wolfgang Goethe). Nie, nie zwariowałam. Naprawdę to przeczytałam. A raczej przesłuchałam, bo doszłam do wniosku, że jedynym sposobem dobrnięcia do końca będzie słuchanie audiobooka w samochodzie. Nie jestem pewna, które to było podejście do treści tego słynnego dzieła. Bestseller drugiej połowy XVIII wieku nigdy nie miał we mnie wielkiej fanki. W czasach liceum i studiów mimo najlepszych chęci i sprzyjających okoliczności (kiedy próbowałam to czytać jako lekturę szkolną, byłam akurat chora, czyli warunki do spokojnej lektury w zasadzie miałam zapewnione) nie zdołałam przebrnąć przez tę krótką bądź co bądź książkę. Teraz mogę powiedzieć z czystym sumieniem, że ten temat mam odhaczony. I raczej już do niego nie wrócę.

Mężczyzna, który się uśmiechał i Fałszywy trop to kolejne tomy serii kryminalnej Henninga Mankella, którą podczytuję od kilku miesięcy. Oba tomy mnie wciągnęły i trafiły na moją mentalną półkę dla dobrze napisanych kryminałów.

Skoro już o kryminałach mowa, to wróciłam do książek Hakana Nessera, tym razem biorąc na warsztat pozycje z jego serii o komisarzu Barbarottim. Całkiem inną historię oraz Drugie życie pana Roosa nie tyle przeczytałam, co połknęłam. Martynka, miałaś rację - ta seria jest lepsza od tej z Van Veeterenem.

Pokolenie Ikea. Kobiety (Piotr C.) podobało mi się bardziej niż część pierwsza. Tak, wiem, mam prymitywny gust literacki. A przynajmniej miewam.

Cudowny czwartek Johna Steinbecka w wersji audiobookowej towarzyszył mi głównie podczas zmywania. Tak sobie myślę, że gdybym nie zamieszkała w Kalifornii, prawdopodobnie nigdy nie poznałabym tych wszystkich powieści Steinbecka. A to byłaby spora strata. Uwielbiam te jego historie z Monterey z pierwszej połowy XX wieku w tle.

Nie potrafię powiedzieć, czy głośna Dziewczyna z pociągu (Paula Hawkins) bardziej mnie wciągnęła czy rozczarowała. Owszem, byłam bardzo ciekawa rozwoju akcji, dość mocno przeżywałam perypetie głównej bohaterki, ale... spodziewałam się czegoś zupełnie innego. Książki, przy lekturze której będę się bała wyjść do kuchni po kubek z herbatą. W końcu sam Stephen King był pod wrażeniem,
no nie? No więc u mnie było tak: powieść bardzo mi się podobała. Ale mam wrażenie, jakby te wszystkie przepełnione zachwytem recenzje dotyczyły zupełnie innej książki.

__________________
I to by było na tyle.  Odkładałam pisanie tej notki, bo i wracanie do 2015 roku jakoś mnie nie korci. Nie to, żeby był zły. Wręcz przeciwnie. Ale ten będzie lepszy.

:)