wtorek, 2 marca 2010

Wizyta w fitting roomie

Kiedy chodziłam do liceum, przy głównej ulicy miasteczka, z którego pochodzę, pojawił się nowy sklep. Wydarzenie samo w sobie mało godne uwagi: nowe sklepy wyrastały tam regularnie i często jak grzyby po deszczu, przeważnie na zgliszczach warzywniaków, mięsnych, spożywczych, odzieżowych i drogerii, których czas dobiegł końca i których właściciele musieli szukać źródła finansowego szczęścia gdzieś indziej. Ten sklep zwrócił jednak uwagę wszystkich. Szklaną witrynę zdobił bowiem wielki, złoty napis: "Cosmetics & biżuteria".

Nazwa odstraszała i budziła politowanie, nawet w niewielkim mieście, gdzie kiczowata nazwa teoretycznie miałaby może większe pole do popisu. Tymczasem nowa witryna stała się przedmiotem kpin i tematem kilku felietonów, które uczniowie naszej klasy mieli za zadanie przygotować na lekcję języka polskiego.

Nie wiem, co kierowało właścicielem (właścicielką?) sklepu przy wyborze nazwy. Faktem jest, że słowo "cosmetics" jest o wiele łatwiej rozpoznawalne niż "jewellery", na swój sposób brzmi też mniej pretensjonalnie w charakterze napisu na wystawie Tak czy siak, ku uldze wielu nazwa sklepu została zmieniona na taką, której dziś pewnie już nikt nie pamięta - była prawdopodobnie zupełnie zwyczajna.

Wszystko to przypomniało mi się dzisiaj podczas kupowania (tak, nareszcie kupowania!) spodni. Z pewnym zaskoczeniem odkryłam, że w jednym ze sklepów w Galerii Mokotów przymierzalnia to "fitting room". 

Przymierzyłam zatem zdjęcie z wieszaka czarne, eleganckie spodnie nie gdzie indziej, jak w "fitting roomie". Efekt byłby ten sam, gdybym zrobiła to w "przymierzalni". I tak bym je kupiła. 

1 komentarz: