wtorek, 29 listopada 2011

Darmowe jedzenie z dostawą do domu

Kilka miesięcy temu, kiedy byłam trochę duża z przodu i niewygodnie mi się robiło zakupy, moja fińska koleżanka, znajdująca się na podobnym co ja etapie kobiecego życia, poradziła mi korzystanie z internetowego sklepu. Spodobało mi się - okazało się, że wyklikane zakupy nie tylko oszczędzają mi jakieś pięć godzin tygodniowo, ale w dodatku nie mogę się przyczepić do ich jakości czy sposobu dostarczenia. Prawie każdego tygodnia, zazwyczaj w poniedziałek, mniej lub bardziej przystojny pan wjeżdża windą na moje drugie piętro i zapełnia przedpokój zakupami. 

Jeśli chodzi o to, co zamawiamy, można mówić o pewnym schemacie. Chleb, coś mięsnego na obiady, wędlina, ser. Napoje. W razie potrzeby - płyn do prania i inne tego typu produkty. No i żwirek dla kotów, którego na szczęście dla mojego kręgosłupa nie  muszę przynosić ze sklepu. 

Jest jednak pewna kategoria, którą szczególnie upodobał sobie mój małżonek. Otóż nasz sklep co tydzień ma w dostawie kilkanaście produktów, które można zamówić za darmo. Pojęcia nie mam o co w tym chodzi - często są to dobre, pełnowartościowe towary, jak np. całkiem zacna czekolada czy paczka cukierków. Mój małżonek dba o to, by zawsze zamówić trochę tego darmowego. Skutek jest taki, że regularnie dochodzi do sytuacji komicznych.

Jakiś czas temu siedziałam sobie wygodnie przed komputerem, gdy nagle przede mną na biurku stanęła buteleczka z zielonym płynem.
- Co to? - spytałam podejrzliwie, nie mogąc tak na szybko do niczego przyporządkować tej zieloności.
- Płyn do mycia zębów - oświadczył Dawid dumnie.
- Znaczy co, sugerujesz mi, że powinnam używać? - zapytałam ironicznie, choć nie tak całkiem bez sensu - pani czyszcząca mi zęby nie raz i nie dwa przedstawiała mi korzyści płynące z regularnego używania takich płynów. 
- E, nie. To znaczy, za darmo był - wyjaśnił mąż. Pojawiania się kolejnych buteleczek już nie wyjaśniał. A ja wolę nie myśleć, ile ich mamy.

Kilka dni temu przeglądając rzeczy w szafce w poszukiwaniu jakiejś przyprawy natrafiłam na stosik kolorowych, papierowych torebek. Okazało się, że znalazłam całkiem okazałą kolekcję zupek w proszku. Nie do końca wiem po co nam one - ja takich rzeczy nie jem od czasów stypendium w Niemczech, na które wyjechałam zaopatrzona w całe mnóstwo tego typu zupek, spodziewając się na miejscu horrendalnych cen, znacznie przewyższających możliwości studenta Uniwersytetu Jagiellońskiego. Okazało się potem, że wcale nie było tak najgorzej - na stołówce uczelni można było zjeść całkiem tanio i czasem nawet dość smacznie (głównie w piątki, bo wtedy były ryby), ale ponieważ już targałam te zupki z Krakowa pod Norymbergę, to wypadało je zużyć. Zajęło mi to prawie dwa miesiące. Od tamtej pory nie jem takich rzeczy.
W razie gdybym jednak wybierała się na kolejne stypendium (nie planuję), to zapas wyżywienia już mam. W dodatku za darmo. Wczoraj przyszła kolejna bezpłatna zupka. Jednym słowem, kolekcja się powiększa.

Zastanawiam się natomiast, co stało się z kubeczkami z kuleczkami z mozzarelli w sosie, które przez długi czas blokowały znaczną część lodówki. Pewnego dnia po prostu zniknęły. Wszystkie.

A gazpacho w kartonie? Siedzi w lodówce już dłuższy czas, a ja boję się je otworzyć. Data ważności się rozmazała i sama nie wiem, czego się spodziewać.

Wiem natomiast bardzo dobrze, co stało się z darmowymi czekoladami Lindta. Z ich zjedzeniem nigdy nie było większych trudności. Niestety, od kilku tygodni nie ma ich w ofercie darmowych produktów. A może ktoś się wymieni? Oddam stos zupek w torebce w zamian za czekoladę.

4 komentarze:

  1. nam a.pl z uporem maniaka dostarczało gorące kubki knora z dodatkiem jakiejś cytrynowej trawy. na szczęście po uzbieraniu 30 opakowań odwiedził nas brat Zuzi (student!) i rozwiązał problem ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. @mrman: zjadł wszystko na raz? Problem żywienia gościa rozwiązany;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Możliwe, że jakiś bezdomny miał ucztę z mozzarelli. Zupek w proszku jednak sugeruję bezdomnym nie dawać, bo mogą mieć problemy ze zdobyciem wrzątku. Nb. ja mam w pracy zapas takich zupek, bo czasem herbata i drożdżówka to za mało, żeby przetrwać aż do powrotu na obiad do domu…

    OdpowiedzUsuń
  4. @Szymon: słuszna uwaga z tym wrzątkiem. Natomiast przeraża mnie fakt, że jedno z najpopularniejszych haseł, po którym ludzie trafiają na tego bloga, to "darmowe jedzenie".

    OdpowiedzUsuń