Pierwszy weekend wiosny był prawdziwie wiosenny: temperatura nareszcie była znośna, a ja poczułam się obudzona do życia na tyle, że przez dwa dni z rzędu obejrzałam coś w telewizji i to z własnej, nieprzymuszonej woli. Cóż, słowo "obejrzałam" może nie do końca obrazuje faktyczny stan rzeczy, bo właściwie w ekran od czasu do czasu zerkałam, robiąc coś zupełnie innego, na tyle często, by ogarniać to, o czym była mowa.
Tak się zresztą złożyło, że w ten sposób obejrzałam dwie chyba najważniejsze transmisje tego weekendu: sobotnie zawody w skokach narciarskich w Planicy oraz niedzielną debatę Sikorski-Komorowski. Oba programy wniosły do mojego życia mniej więcej tyle samo, czyli niewiele.
W przypadku skoków doszłam do wniosku, że przez kilka ostatnich lat niewiele się zmieniło: nadal skaczą Ammann, Małysz i Kasai. Co prawda Hautamaeki i Ahonen zapuścili wąsy i osiągają gorsze niż kiedyś wyniki, ale to jedne z bardziej znaczących zmian. Chyba też zmieniły się w jakiś sposób zasady punktowania skoków, ale temat nie fascynował mnie na tyle, by to zgłębiać.
Nieco więcej refleksji zostawiła we mnie polityczna debata. Pierwsze wrażenie po skończonym programie mogłabym streścić w krótkim: "co, to już?" Panowie rozmawiali ze sobą mniej niż pięćdziesiąt minut, z czego część czasu spędzili na odczytaniu prezentacji własnej osoby w roli prezydenta kraju. Wszystko poprzedzał filmik ukazujący sylwetki polityków, oczywiście w sposób dosyć heroiczny. Wartość merytoryczna debaty była mierna, a kwestie istotne, które zostały poruszone, można wyliczyć na palcach jednej ręki. Było grzecznie, miło, bezkonfliktowo. Ot, w sam raz jak na program emitowany w niedzielę o 13. Gdzieś między telerankiem a "Koncertem życzeń". Dziękuję niebiosom za to, że moje zainteresowanie tematem raczej nie jest bardzo duże, bo po iluś dniach oczekiwania na tę debatę z rozczarowania zaczęłabym gryźć czajnik.
Mimo wszystko cieszę się, że jutro wracam do mojego świata bez telewizora. I mam poważny zamiar wykorzystać nadchodzący tydzień nieco bardziej wiosennie, za to mniej sportowo i zdecydowanie niepolitycznie.
Skoki sobie odpuściłam - w końcu ileż można patrzeć, jak oni leeeecą i leeecą. Debatę obejrzałam, ale ponieważ podejrzewałam, że tak właśnie będzie wyglądała, rozczarowania nie było. W związku z tym, mój czajnik stoi sobie nietknięty i bardzo dobrze, bo zielona herbata z rana ważniejsza jest od wszystkich skoków i debat świata. :)
OdpowiedzUsuńNie pałam miłością do polityki, do skoków też jakos nie ciągnie mnie. Owszem cieszy gdy nasi gdzieś szczytne miejsca zajmują. Ale ja bardzo mało tv oglądam. Czas pochłaniaja mi książki i Borys no i internet oczywiście. Wiem, że juz sobie bez niego życia nie wybrażam.
OdpowiedzUsuńTeż cieszy mnie że wiosnę mamy, ale ona oprócz siebie przyniosła mi w prezencie katar...a psik!
Pozdrawiam serdecznie.