niedziela, 21 marca 2010

Weekend przed telewizorem. Był Małysz, była i debata

Pierwszy weekend wiosny był prawdziwie wiosenny: temperatura nareszcie była znośna, a ja poczułam się obudzona do życia na tyle, że przez dwa dni z rzędu obejrzałam coś w telewizji i to z własnej, nieprzymuszonej woli. Cóż, słowo "obejrzałam" może nie do końca obrazuje faktyczny stan rzeczy, bo właściwie w ekran od czasu do czasu zerkałam, robiąc coś zupełnie innego, na tyle często, by ogarniać to, o czym była mowa.

Tak się zresztą złożyło, że w ten sposób obejrzałam dwie chyba najważniejsze transmisje tego weekendu: sobotnie zawody w skokach narciarskich w Planicy oraz niedzielną debatę Sikorski-Komorowski. Oba programy wniosły do mojego życia mniej więcej tyle samo, czyli niewiele. 

W przypadku skoków doszłam do wniosku, że przez kilka ostatnich lat niewiele się zmieniło: nadal skaczą Ammann, Małysz i Kasai. Co prawda Hautamaeki i Ahonen zapuścili wąsy i osiągają gorsze niż kiedyś wyniki, ale to jedne z bardziej znaczących zmian. Chyba też zmieniły się w jakiś sposób zasady punktowania skoków, ale temat nie fascynował mnie na tyle, by to zgłębiać.

Nieco więcej refleksji zostawiła we mnie polityczna debata. Pierwsze wrażenie po skończonym programie mogłabym streścić w krótkim: "co, to już?" Panowie rozmawiali ze sobą mniej niż pięćdziesiąt minut, z czego część czasu spędzili na odczytaniu prezentacji własnej osoby w roli prezydenta kraju. Wszystko poprzedzał filmik ukazujący sylwetki polityków, oczywiście w sposób dosyć heroiczny. Wartość merytoryczna debaty była mierna, a kwestie istotne, które zostały poruszone, można wyliczyć na palcach jednej ręki. Było grzecznie, miło, bezkonfliktowo. Ot, w sam raz jak na program emitowany w niedzielę o 13. Gdzieś między telerankiem a "Koncertem życzeń". Dziękuję niebiosom za to, że moje zainteresowanie tematem raczej nie jest bardzo duże, bo po iluś dniach oczekiwania na tę debatę z rozczarowania zaczęłabym gryźć czajnik.

Mimo wszystko cieszę się, że jutro wracam do mojego świata bez telewizora. I mam poważny zamiar wykorzystać nadchodzący tydzień nieco bardziej wiosennie, za to mniej sportowo i zdecydowanie niepolitycznie.

2 komentarze:

  1. Skoki sobie odpuściłam - w końcu ileż można patrzeć, jak oni leeeecą i leeecą. Debatę obejrzałam, ale ponieważ podejrzewałam, że tak właśnie będzie wyglądała, rozczarowania nie było. W związku z tym, mój czajnik stoi sobie nietknięty i bardzo dobrze, bo zielona herbata z rana ważniejsza jest od wszystkich skoków i debat świata. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie pałam miłością do polityki, do skoków też jakos nie ciągnie mnie. Owszem cieszy gdy nasi gdzieś szczytne miejsca zajmują. Ale ja bardzo mało tv oglądam. Czas pochłaniaja mi książki i Borys no i internet oczywiście. Wiem, że juz sobie bez niego życia nie wybrażam.
    Też cieszy mnie że wiosnę mamy, ale ona oprócz siebie przyniosła mi w prezencie katar...a psik!
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń