Pociągi są dla mnie jednym z podstawowych źródeł wiedzy o ludziach. Jeżdżę nimi regularnie od dziesięciu lat i nie żałuję. Na PKP można wieszać psy, ale jednemu nikt nie zaprzeczy: jest ciekawie. Nawet w TLK relacji Warszawa-Lublin, w których ostatnio siedzę średnio co dwa tygodnie. Atmosfera jest lekko konserwowa, a do szczęśliwców zaliczają się ci, którzy mają miejsca siedzące. Mnie się to zazwyczaj udaje: być może pomaga mi w tym fakt, że jestem kobietą, choć wolę zakładać, że wszystko jest zasługą mojego nieprzeciętnego sprytu.
W pociągu staram się czytać, choć otoczenie nie zawsze mi na to pozwala. Mam jakieś uprzedzenie do ludzi, którzy siedząc ze mną w przedziale rozmawiają przez pół godziny przez telefon komórkowy. Ja w takich sytuacjach staram się wychodzić na korytarz. Jeśli swoje prywatne pogawędki (nie mówię to bowiem o zamawianiu taksówki czy szybkim umówieniu się na kawę w dworcowej kawiarence, tylko o ciągnących się w nieskończoność rozmowach o wszystkim i o niczym) załatwiam publicznie, to widać chcę, by ich treść była publicznie znana. W poprzedni weekend jechałam np. w jednym przedziale z dziewczyną, która nagle wpadła na pomysł zadzwonienia do jakiejś swojej koleżanki. Gadały może przez 20 minut. W tym czasie dowiedziałam się, że moja współpasażerka wybiera się kolejnego dnia ze swoją rozmówczynią do ciepłych krajów, że będą lecieć dziesięć godzin, że obie są studentkami, że siedząca obok mnie dziewczyna chodzi na korepetycje, biega i pali papierosy. I ma problem z zakupem filtrów chroniących przed słońcem, bo to jeszcze nie sezon, a także że pani aptekarka, u której usiłowała dokonać zakupów zazdrościła jej wyjazdu.
Wczoraj znów byłam świadkiem takiej telefonicznej rozmowy, tym razem jednak było na tyle ciekawie, że nadstawiłam ucha. Siedząca obok mnie dziewczyna, na oko mniej więcej dwudziestotrzyletnia (potwierdzał by to fakt okazania przez nią podczas kontroli biletów legitymacji studenckiej), czytająca przez większą część trasy mądrze wyglądającą książkę do psychologii, zadzwoniła do kogoś, by odbyć typową rozmowę z serii "co słychać". Tyle, że tym razem nie było mowy i wyjeździe na wakacje, o wydarzeniach z życia osobistego czy innych tego typu smaczkach. Moja współpasażerka informowała rozmówcę, co słychać u niej na... farmie. Oczywiście wirtualnej. Opowiadała o hodowaniu i sprzedawaniu świnek, budowaniu czegoś tam i tego typu sprawach. I nie były to dwa-trzy zdania.
Swoją drogą, ciekawa sprawa. Zamiast opowieści o ostatniej imprezie, o kolokwium, o chłopaku, z którym się spotyka - historia postępów na wirtualnej farmie. Rozmowy o pogodzie jako temat zastępczy już niedługo będą przeszłością. Zawsze przecież będzie można opowiedzieć o ostatnio dokupionych, zbudowanych, zdobytych obiektach gospodarczych w Farm Ville. Zamiast ploteczek o wspólnych znajomych - relacja z wizyty u wirtualnych sąsiadów. I zazdrość o to, że jeden z nich kupił sobie nową krowę z pikseli, a nas na nią jeszcze nie stać.
Żeby jednak nie wyjść na nudziarza i frustrata, przyznam, że choć w Farm Ville nie gram, to posiadam konto na imperiumojca.pl/, a moja postać ma już poziom proboszcza. Ostatnio uprawianą przeze mnie formą aktywności jest organizowanie pielgrzymek "do najbliższej Kalwarii". Cieszycie się?
Nie wiem jakie "klimaty" panują w pociągach, bo nimi nie jeżdżę. Ale z tym bezsensownym dzwonieniem ot tak do znajomych przy innych pasarzerach to troszkę nie pasi, wg mnie to poprostu brak kultury i poszanowania dla drugiego czlowiekas. Każdy z nas ma swpie sprawy i po co nimi zadręczać innych.
OdpowiedzUsuńAgatko co to za strona, której link podalaś? Czy to jakaś gra? Ja szukam jakichś ciekawych gier ale w języku polskim, nie znam angielskiego i na farmie wieść życia nie będę. Jesli byś znała jakieś fajne gry w necie to proszę podaj mi linki. Możesz to zrobić na skaypie.
Pozdrawiam serdecznie!!
Chyba bym się udławiła, jakbym faktycznie usłyszała taką rozmowę... Nie no świat schodzi na psy, a najgorsze, że od ponad tygodnia żyję bez facebooka i się z tym dziwnie czuję :/
OdpowiedzUsuń