sobota, 14 stycznia 2017

Morderstwo w San Escobar (1)

Juan wpatrywał się znudzony w ekran komputera. Jego palce bębniły szybko po klawiaturze z lekką niecierpliwością: zbliżał się koniec dnia pracy, musiał jeszcze tylko odpisać na kilka mało istotnych maili, z których żaden nie miał zmienić ani o jotę życia jakiegokolwiek śmiertelnika. Ot, uboczny efekt procedur działań policji, według których należało pilnować, by podkładkę mieć pod absolutnie wszystko. W ich komisariacie żartowano czasem, że pewnego poranka wszyscy otrzymają pocztą elektroniczną zalecenie, by w dziennym raporcie zamieszczać informacje odnośnie zużycia papieru toaletowego, a specjalnie powołana do tego osoba będzie miała za zadanie sprawdzanie zgodności danych w raporcie ze stanem faktycznym.

Żarty żartami, ale zakres obowiązującej ich papierkologii naprawdę dramatycznie wzrastał. Zupełnie jakby komuś na tym zależało. Wśród mniej i bardziej spiskowych teorii, którymi próbowano to wyjaśnić, prym wiodła ta o skutkach ubocznych zbyt bliskich kontaktów z Polską. Wiadomo - kraj Unii Europejskiej, a UE to przede wszystkim biurokracja. Wiedza o tym była powszechna nawet w tak odległym San Escobar.

Juan nareszcie wyłączył laptopa i zerkając tęsknym wzrokiem za okno, ponad tonące w oświetlonych blaskiem zachodzącego słońca chmurach wieżowce Santo Subito sięgnął po plecak. Myślami był już wiele ulic stąd, w niewielkim apartamencie na czwartym piętrze, którego główną, jeśli nie jedyną zaletą była spora kabina prysznicowa z zawsze dostępną chłodną wodą, idealną dla kogoś, kto spędzał całe dnie w stroju choć minimalnie eleganckim. Marzenia o prysznicu Juan zaczynał każdego dnia tuż po lunchu, który jadł poza budynkiem komisariatu, w porze powszechnego już upału. Prawdopodobnie była to bardziej jego obsesja niż realny problem, zawsze miał jednak wrażenie, że po godzinnej przerwie wraca do pracy może i najedzony, za to zdecydowanie brudny.

Czekał już na windę, mającą go zawieźć do garażu znajdującego się pod budynkiem, kiedy poczuł w kieszeni wibrację telefonu. Automatycznym ruchem podniósł aparat do ucha i znudzonym głosem rzucił:
- Juan Suarez.
- Przecież wiem do kogo dzwonię - odpowiedział mu znajomy, aktualnie zdradzający wyraźne oznaki zniecierpliwienia głos. - Gdzie jesteś?
- Cześć Alicio - Juan nie rezygnował z dobrych manier - chcesz mnie zaprosić na kolację? Bo jeśli dzwonisz w sprawie pracy, to obawiam się, że właśnie wyszedłem z biura i jestem w drodze...
- Juan - przerwała mu Alicia, koleżanka po fachu, a prywatnie była i prawdopodobnie (kilka lat ich znajomości nauczyło oboje, że pewne błędy powtarza się bez większych obiekcji) również przyszła dziewczyna. - Mam zegarek i wiem że od co najmniej pięciu godzin dostajesz pierdolca na punkcie swojego prysznica. Ale tak się składa, że mam tu trupa Santiago Moravskiego i zapewniam się, że facet śmierdzi gorzej niż ty w swoich najbardziej odjechanych fantazjach. Prawdopodobnie morderstwo. Dlatego zamiast prężyć się na golasa pod zimną wodą spędzisz najbliższe godziny w swoim przepoconym policyjnym uniformie, zapoznając się... Juan, jesteś tam? - zakończyła pytaniem, zaniepokojona długim milczeniem kolegi.
- Tak. Gdzie mam przyjechać? - rzucił głucho.
- Willa Moravskiego w Esperal - odparła Alicia, po czym usłyszała dźwięk przerwanego połączenia.

Nie, Juan wcale nie rzucił się biegiem do samochodu. Przynajmniej nie od razu. Zanim to zrobił, usiadł zrezygnowany na pustym korytarzu komisariatu i ze zgrozą pomyślał, że od prysznica może go dzielić naprawdę wiele godzin. Śmierć Santiago Moravskiego, niezależnie od przyczyn, nie należała do tych, które w tym kraju mogłyby przejść bez echa. Mimo dość wysokiego wskaźnika przestępczości, z którym władze starały się walczyć od lat, wciąż zdarzali się ludzie, których koniec nie nikł w gąszczu statystyk. Bez wątpienia należał do nich Santiago, brat bliźniak Hectora Moravskiego, domniemanego szefa mafii, która od lat trzęsła San Escobar.

A już na pewno taka śmierć nie mogłaby pozostać niezauważona teraz, kiedy cała stolica, a wraz z nią reszta państwa żyły uroczystą wizytą państwową dyplomatów z Polski.

- Przypadek? Nie sądzę - pomyślał zrezygnowany Juan, po czym rzeczywiście wstał i nie czekając na windę zbiegł po schodach do samochodu.

1 komentarz:

  1. Ciekawe.Oby tak dale. Mam jedna straszną, wręcz odrażającą ochotę sparafrazować "Kocha książki miłością nieodwzajemnioną",hehe ;)

    OdpowiedzUsuń