środa, 26 lipca 2017

Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni...

Tak, wiem - nic nie piszę. Nie mam kiedy, moi mili. Dzieci są na swoich pierwszych prawdziwych wakacjach u dziadków, takich porządnych, trzytygodniowych, a ja zwyczajnie nie mam w co rąk włożyć. Sami rozumiecie - nagle jest więcej czasu na czytanie i szydełkowanie, wieczorne wyjścia z mężem do knajpy czy w inne miejsce nie wymagają angażowania opiekunki, przesypia się większą niż zazwyczaj część doby... No i dochodzą jeszcze kwestie spacerów, tak popularnych w tym roku w Polsce, ale nie tylko - zwyczaj ten przedostał się również za granicę, zwłaszcza do większych miast.

A tak na serio: przez całe lata uparcie twierdziłam, że życie człowieka po tym, jak zostaje rodzicem, wcale nie musi się aż tak bardzo zmienić. Owszem, pewne przesunięcia następują, ale na pewno nie jest tak, że po przyjściu na świat potomstwa trzeba od razu zrezygnować z hobby, czasu dla siebie i innych takich - głosiłam. A potem nagle zostałam w domu bez dzieci na trzy długie tygodnie i zmieniłam zdanie. Rezygnować może i nie trzeba, ale...

Jakie zmiany zatem dostrzegłam w domu moim, nagle dziecięcego gwaru pozbawionym? Otóż:

- Prawie nie trzeba zmywać. Ok, mam zmywarkę, ale tak się składa że ona się sama nie napełnia. W normalnych warunkach włączam ją mniej więcej dwa razy na dzień. Czasem rzadziej, ale potem przychodzi weekend i jeśli najdzie nas ochota na poważniejsze gotowanie, to tych zmywań jest z kolei więcej. W ciągu tych trzech tygodni zmywarkę włączyłam trzy razy i przed sobotą (kiedy jadę do maluchów) uruchomię ją już tylko raz.

- Prawie nie trzeba prać. Tak, pierze pralka. Ale to przeważnie rodzic pakuje do niej rzeczy i rodzic je potem układa. To niesamowite ile brudnych ciuchów potrafi wygenerować trójka małych dzieci.

- Nie powiem Wam, że nie trzeba sprzątać, bo trzeba, zwłaszcza jak się ma dwa koty. Ale pomijając koty - mam wrażenie, że łatwiej ogarniam porządek w obecności trzech bałaganiących córek niż bez nich.

- Prawie nie trzeba robić zakupów. Szynka, ser, pieczywo, mleko - wszystko to nagle zaczęło schodzić nam dziwnie powoli. Nie wspomnę już o tym, że nagle znikają ciche prośby o jajka niespodzianki i inne tego typu dobra. W ogóle złapałam się na tym, że kiedy nie ma dzieci, praktycznie nie odczuwam głodu - kilkakrotnie zdarzało mi się zjeść śniadanie około 8 i potem koło 17 zorientować się że nie tylko od rana nie miałam niczego w ustach, ale nawet nie jestem głodna. Gdyby nie to, że korzystając z większej swobody zwiedzamy regularnie wieczorami różne knajpy w Dublinie i testujemy serwowane tam specjały, wyszłabym z tych wakacji bez dzieci lżejsza o kilka kilogramów.

- Wieczorem można siedzieć poza domem tak długo, jak długo się chce. Wprawdzie mamy wspaniałą nianię, która w razie potrzeby zostaje z naszymi dziećmi, ale jednak zawsze z tyłu głowy jest myśl o tym, że nie wypada tej niani przetrzymywać do zbyt późna. Pić o dwa kieliszki wina za dużo też nie wypada. No, może ja się za bardzo przejmuję...

- Można też w końcu odwiedzić te restauracje, które fajnie wyglądają, ale sprawiają wrażenie kiepskich do wizyt z dziećmi. Bo serwują mało dzieciowe jedzenie, albo bo są miejscem bardziej "randkowym", w którym absolutnie nie chciałabym narażać innych gości na ewentualne marudzenie moich pociech.

- Wieczorem można usiąść w towarzystwie męża i dwóch gitar i brzdąkać w Rocksmitha nie oglądając się przesadnie na to, że można kogoś obudzić (sąsiedzi twierdzą że nas nie słyszą, a ja chcę im wierzyć).

- Czasem łapie się totalnego lenia. To dość zabawne uczucie - człowiek przez piętnaście minut nic nie robi, bo może, ale zaraz wścieka się na siebie, że właśnie zmarnował cały cenny kwadrans z tych bezcennych trzech tygodni.

- Można pojechać w miejsca, które z dziećmi, zwłaszcza małymi, kiepsko się zwiedza. Niech mnie ktoś kopnie i każe napisać o naszym wakacyjnym zwiedzaniu Irlandii, co? Bo naprawdę naoglądaliśmy się widoków za wszystkie czasy.

- A na koniec zaczyna się za tymi nieobecnymi dziećmi tęsknić jak cholera. Pojawia się odliczanie dni, mentalne przebywanie w przyszłości i inne takie. Wizje powitania. Mocne postanowienia, że kolejna taka trzytygodniowa rozłąka to ewentualnie dopiero za rok...
Co prawda bywa, że jest się sprowadzonym na ziemię podczas wideorozmowy z dziadkami, kiedy to dzieci  są bardziej zainteresowane kotem, który przemknął przed kamerą laptopa niż rodzoną matką... No ale :-)

Pozdrowienia z wakacji,
Agata