czwartek, 20 lutego 2014

Wędzona herbata

Kilka lat temu podczas pobytu w Nowym Jorku kupiliśmy herbatę o aromacie wędzonki. Kierowała nami zwykła ciekawość, chcieliśmy spróbować czegoś nietypowego, a poza tym idea takiej herbaty przemawiała do nas zdecydowanie bardziej niż np. pomysł na czekoladę o smaku bekonu.

Niestety, herbata nie zrobiła kariery w naszym domostwie. Właściwie nie smakowała jakoś źle - ot, czarna aromatyzowana herbata. Pita nie narzucała się szczególnie swoją wędzonkowatością. Ale czy próbowaliście kiedyś pić aromatyzowaną herbatę nie czując jej zapachu? No właśnie. Chyba się nie da.

Najgorsze było to, że naszą nową herbatę było czuć nie tylko po przyrządzeniu. Tak naprawdę wystarczyło otwarte opakowanie stojące gdzieś nieopodal. Sama już nie wiem, dlaczego w ogóle zabraliśmy ją do Europy. Być może był jakiś pomysł, by komuś ją oddać albo przyrządzać gościom. I choć nie pamiętam, co z nią w końcu zrobiliśmy* (z pewnością nie przyleciała do Kalifornii), to faktem jest, że kilkanaście wędzonkowych ekspresówek spędziło jakieś dwa lata w jednej z kuchennych szafek, starannie zawiniętych w kilka warstw folii. Nigdy jej nie piliśmy i nikogo nie nienawidziliśmy aż tak bardzo, żeby myśleć o poczęstunku. 

O tej groźnej herbacie zdążyłam już zapomnieć, ale ostatnio przypomniałam ją sobie w sklepie na widok sody o smaku bekonu. Nie, nie kupiłam. I proszę mnie taką nie częstować, nawet w ramach żartu.

*Ciągle się martwię, że jednak przed wyjazdem do Kalifornii oddaliśmy komuś tę herbatę. Jeśli tak, to bardzo przepraszamy za kłopot.

poniedziałek, 10 lutego 2014

Przeprowadzka do Utah

Dopiero podczas pakowania się coś zaczęło mi nie pasować.

Za kilka dni miałam rozpocząć nowe życie. Po półtora roku w Kalifornii zdecydowaliśmy się na przeprowadzkę do Utah. No, "zdecydowaliśmy się" to może za dużo powiedziane. To praca Dawida zapragnęła nas przenieść, a my nie mieliśmy większych zastrzeżeń. Zawsze to jakaś zmiana w życiu. A zmiany są dobre.

No tak, ale pakując walizki pomyślałam, że przeprowadzka do zupełnie innego stanu to zmiana raczej duża niż mała. Trzeba będzie wszystko zorganizować od nowa: znaleźć miejsce do mieszkania, poszukać przedszkola dla Emilki. A to tylko początek. Tymczasem tak naprawdę nie miałam o tym Utah zielonego pojęcia. Potrafiłam co najwyżej wskazać właściwe miejsce na mapie. A i to tylko dlatego, że odkąd pamiętam miałam obsesję na punkcie wszelkich map.
No i pamiętałam, że jakiś czas temu w Salt Lake City była olimpiada. Zdaje się, że zimowa.

Przerwałam pakowanie i sięgnęłam po telefon. Zaczęłam szukać odpowiednich informacji. Po chwili byłam już nieźle przestraszona. Według Wikipedii, na ulice Utah nie powinno się wychodzić bez broni. Wskazane jest noszenie przy sobie przynajmniej noża, bowiem tam brutalne napaści zdarzają się właściwie na porządku dziennym. Również kierowcy nie są bezpieczni - tamtejsza ludność jeździ podobno bardzo agresywnie, w głębokim poważaniu mając obowiązujące limity prędkości i zdrowy rozsądek. A w Ameryce, jak wiadomo, bez samochodu ani się dziecka do przedszkola nie odstawi, ani zakupów nie zrobi, o wizycie u lekarza czy kolacji w restauracji nie wspominając.

Wyglądało zatem na to, że zamieniałam względnie spokojną egzystencję na jakąś szaloną przygodę, niekoniecznie taką, jakiej sama bym sobie życzyła. Pal licho ja sama - ale przecież przeprowadzaliśmy się z dziećmi. Przed oczami pojawiła mi się wizja trzyletniej Emilki biorącej do przedszkola nóż w celu obrony przed ewentualnymi napastnikami. Brrrrrrr.

- Słuchaj - zwróciłam się słabym głosem do biorącego udział w pakowaniu męża. - A czy w tym Utah będą ci chociaż płacić jakoś więcej? No wiesz, praca i życie w ciężkich warunkach. Jakieś zalety tej przeprowadzki w końcu muszą być...
- Nie, będą płacić mniej. Tam jest tanio - padła odpowiedź.

Kilka dni później siedziałam w ciemnym pokoju nad stosem przewiezionych drogą lotniczą walizek. Z obawą wyglądałam przez okno. Ciągle bałam się wychodzić na ulicę.

- Słuchaj - pytałam - a nie dałoby się jakoś odkręcić tej całej przeprowadzki? Bo ja już w sumie wolałam być tam...

I jakoś wtedy się obudziłam. Nie w Utah. Rozpoczęłam dzień od sięgnięcia po telefon i przeczytania odpowiedniego artykułu na Wikipedii. Rzeczywistość nie przedstawiała się aż tak ponuro jak we śnie, ale i tak mam uraz. Mogę mieszkać w różnych miejscach na świecie, ale z pewnością nie w Utah.