środa, 4 września 2019

Wieczna księgarnia, czyli takie rzeczy to tylko w Szwajcarii

Jak niektórzy wiedzą, jeśli chodzi o kraje, w których zdarzyło mi się mieszkać, najmniej przypadła mi do gustu Szwajcaria. Powodów było sporo, a dzięki temu, że poczytałam i posłuchałam o tym i o owym wiem, że z czasem byłoby ich tylko więcej, dlatego ani trochę nie żałuję, że wyjechałam.

Oczywiście mieszkanie w Helwecji niosło ze sobą sporo zalet. Poziom życia jest naprawdę wysoki, kraj jest bardzo czysty (nie licząc petów na przystankach autobusowych, które kiedyś były zmorą, a jak jest teraz - nie mam pojęcia), bezpieczny i, nie ma co ukrywać - piękny. Gdzieś kiedyś czytałam opinię, że piękno szwajcarskich widoków jest takie spod znaku jeleń na rykowisku i w zasadzie się z tym zgadzam, ale mnie się takie jelenie nawet podobają, więc i warstwa wizualna tego alpejskiego kraju całkiem mi przypadła do gustu. Warto też wspomnieć o tym, że Szwajcaria ma naprawdę wspaniale działający transport publiczny. Na porodówkę pojechałam tramwajem, wróciłam też tramwajem i jeśli potem jeździłam tymi tramwajami trochę rzadziej, to tylko dlatego, że uparcie traciłam ciążowe kilogramy i łaziłam ile się dało na piechotę. Co w połączeniu z pięknymi widokami było zazwyczaj doświadczeniem przyjemnym.

Szwajcaria ma też nieco ciemniejszą stronę, o której chyba wciąż niewiele osób wie. To kraj, w którym kobiety otrzymały prawa wyborcze dopiero w latach 70. XX wieku, a w przypadku jednego kantonu - dopiero na początku lat 90. To również kraj, w którym kobietom płaci się wyraźnie mniej niż mężczyznom (w związku z czym niedawno miał miejsce spory protest). Wreszcie to kraj, który nie do końca jeszcze przystosował się do tego, że matki mogą chcieć pracować - ale tak akurat jest nie tylko w Szwajcarii.

Jeśli ktoś nie był w Szwajcarii, a na tym etapie czuje się zaciekawiony, to bardzo polecam film "Die Schweizermacher". To kobieta z lat 70., na której był w kinie zdaje się co piąty Szwajcar. Ja oglądałam ją jakieś dziesięć lat temu i generalnie przez cały czas mojemu rozbawieniu, naturalnemu przy oglądaniu komedii, towarzyszyło również przerażenie. Dlaczego? Otóż cały czas miałam wrażenie, że patrząc na ekran widzę Zurych taki, jaki jest teraz. Zmieniły się samochody - no i w zasadzie tyle. Wydawało mi się wręcz nienaturalne, by jakieś miasto pozostało przez ponad trzydzieści lat aż tak niezmienione. A już całkiem mnie rozwaliła scena, w której bohaterowie przygotowując fondue używają mąki kukurydzianej w takim samym opakowaniu, jak ta, którą sama kupowałam. Prawdopodobnie miało tu spore znaczenie moje polskie doświadczenie, chyba wszelkie opakowania III RP wyglądają inaczej niż ich odpowiedniki w PRL, zakładając oczywiście, że istniały (ok, nie jestem pewna jak jest z Vibovitem), w każdym razie ja z tego filmu wyniosłam dość silne poczucie, że Szwajcaria jest niezmienna.

Że wszystko jest tam od dawien dawna takie samo.

No ale kiedy dziś przyszedł do mnie newsletter od sieci księgarni Orell Füssli (nie wiem czemu się z tego wszystkiego nie powypisuję, ale to temat na inną notkę) z okazji 500-lecia ich istnienia, to aż kliknęłam, żeby sprawdzić, czy się nie pomylili. Ja rozumiem, newsletter z okazji pięćdziesięciolecia. Ale pięćsetlecia? Wyobrażacie sobie, że Empik mógłby istnieć 500 lat?! Niby w przypadku Orell Füssli to, że zaczynali tak dawno, może tłumaczyć fakt, że to nie tylko firma sprzedająca książki, ale również zajmująca się drukowaniem, więc zapewne już w szesnastym wieku mieli co robić. Ale 500 lat i tak robi wrażenie.

No bo pomyślcie:
- 1525, Hołd pruski, Orell Füssli istnieje.
- 1655, Potop szwedzki, Orell Füssli istnieje.
- 1795 następuje trzeci rozbiór Polski, Orell Füssli istnieje.
- 1863, w Londynie powstaje metro, w Polsce jest powstanie styczniowe, a Orell Füssli istnieje.
- 1941, w Europie szaleje wojna, a Japonia atakuje bazy wojskowe w Pearl Harbor - a Orell Füssli istnieje.
- 2008, wyjeżdżam do Szwajcarii, a Orell Füssli istnieje.
- 2016, Brytyjczycy w referendum opowiadają się za wyjściem z Unii Europejskiej, akurat tuż przed tym jak ja sama wyjeżdżam do Irlandii, a Orell Füssli istnieje.

Zresztą, dobrze że istnieje. Dzięki nim w grudniu 2010 roku ostatecznie się złamałam i kupiłam Kindle, bo jednak wolałam płacić za książkę 10 dolarów zamiast 20 franków szwajcarskich. Bo choć w Zurychu istniała filia oferująca powieści po angielsku (które z jakiegoś powodu było mi czytać łatwiej niż te po niemiecku), to było cholernie drogo. 

poniedziałek, 2 września 2019

Wcześniej nie będzie

Zawsze, kiedy myślę o swoich szkolnych czy uniwersyteckich czasach, mam problem z przyswojeniem informacji, że to wszystko było już tak dawno temu. Bo przecież dopiero co przeżywałam stres przed klasówkami, dopiero co kułam do sesji, dopiero co piłam piwo z sokiem w którymś z krakowskich pubów. A że nie mieszkam w Polsce od ponad dziesięciu lat, w czasie których przebywałam po kilka lat w Szwajcarii, USA i Irlandii? Cóż, mnie się coś w temacie tego upływu czasu nie zgadza. Ktoś zakrzywia czasoprzestrzeń, kalendarze źle działają, sama nie wiem...

Ale jest coś, co uświadamia mi, że czas naprawdę mija. Właściwie trzy cosie, wszystkie płci żeńskiej. To moje trzy córki, z którymi co roku lecę do Polski. I co roku ze zdziwieniem patrzę na to, jak wchodzą do kuchni moich rodziców i stają przy kuchennym blacie. Bo co roku ten blat jest od nich coraz niższy. To znaczy teraz, bo jeszcze kilka lat temu to one były niższe. Na co dzień nie widzę aż tak bardzo tego, że one rosną - owszem, wszystkie ubrania robią się stopniowo za małe, ale te zmiany następują powoli. Trzeba wyjazdu do Polski i zetknięcia z blatem, bym w pełni uświadomiła sobie, że moje dzieci naprawdę rosną, a czas pędzi nieubłaganie.

W tym roku doszło do tego drugie uderzenie. Głupia sprawa, wiedziałam, że moja najmłodsza dwójka zacznie w tym roku szkołę, a jednak jak przyszło co do czego zaczęłam przeżywać bardziej niż one same. W ubiegły czwartek, bo wtedy zaczął się u nas rok szkolny, obudziłam się o 5 rano i nie byłam już w stanie zasnąć. Nie byłam też w stanie czytać książki, ciągle myślałam tylko o tym, że moje bobasy rozpoczynają dziś formalną edukację.

Nie chodziło tylko o zmianę. Poczułam się trochę jak każdego roku, kiedy patrzę na dzieci przy kuchennym blacie mojej mamy. Przemijam. Jest coraz później. Moje lusterko i ja możemy tego jeszcze nie odnotowywać, ale faktom nie ma co zaprzeczać. W dodatku, wcześniej już nie będzie, czas mija tylko w jedną stronę.

A ponieważ myśli te miały w sobie coś posępnie mrocznego, postanowiłam, że pewnych spraw naprawdę nie powinnam odkładać w nieskończoność, czekając na lepszy moment. Żyję tu i teraz, a wcześniej nie będzie. Pełna determinacji sięgnęłam po laptopa i kilkoma zdecydowanymi kliknięciami zamówiłam kieckę, która od dawna patrzyła na mnie z jednej z regularnie odwiedzanych stron internetowych.