Wśród pytań, które zadają mi znajomi, chyba najpopularniejszym jest „jak ty to właściwie robisz, że tyle czytasz?” No bo wiecie - trójka dzieci, poza dziećmi masa innych spraw, które trzeba ogarnąć, a tymczasem moje konto na Goodreads rośnie w siłę. Pisałam już kiedyś o tym, jak pogodzić czytanie z opieką nad małym dzieckiem. Teraz, po kilku latach, jako matka trzech córek, w tym dwóch bliźniaczych, gotowa jestem na nieco szersze potraktowanie tematu. Bo choć dzieci mi przybyło, nadal upieram się, że czytanie przy dzieciach jest możliwe.
1. Kiedy dzieci były małe, czytałam podczas karmienia. Działa zarówno w przypadku piersi, jak i butelki. Nocą mi to wręcz pomagało - skupiałam się na treści książki i łatwiej znosiłam czas pobudki. Bywało, że czytałam na głos, albo nawet próbowałam podśpiewywać czytany tekst do jakiejś prostej melodii, tak by dziecko słyszało głos mamy. Uwaga techniczna: przy karmieniu można czytać zarówno książki papierowe, jak i e-booki, jednak z tymi drugimi jest prościej. Czytnik jest po prostu poręczniejszy, no i przewracanie stron sprawia o wiele mniej problemów.
2. Czytałam i nadal czytam na spacerach czy placach zabaw. Nie są to z pewnością długie kwadranse spędzone z książką, zwłaszcza odkąd wszystkie moje dzieci są dosyć kumate i nie mogę liczyć na długą drzemkę przy szumiącej fontannie (moje bliźniaki spędziły przy takiej fontannie niejedno popołudnie, a ja dzięki niej przeczytałam niejedną książkę). Znacznie częściej kończy się na pięciu minutach. Ale czytać przez pięć minut albo nie czytać wcale, to już spora różnica.
3. Czytam, kiedy dzieci śpią. Kto mnie zna, ten wie, że jestem nieprzejednana w kwestii porządku drzemek i snu dzieci. Kiedy tylko moje maluchy zaczęły mieć dłuższe drzemki w ciągu dnia, zaczęłam pilnować tego, by odbywały je w łóżeczkach, a nie np. w foteliku samochodowym (no bo jeździć w kółko przez dwie godziny, żeby tylko się wyspały, to trochę bez sensu). Unikam spotkań towarzyskich w czasie snu moich dzieci i uważam, że wszyscy na tym korzystają - ja mam chwilę dla siebie, dzieciaki odpoczywają, a znajomi nie muszą znosić moich pociech znajdujących się w stanie niewyspania (czyli wkurzonych).
4. Słucham audiobooków. Przez długi czas broniłam się przed tą formą poznawania treści książek, w końcu uległam - bo jednak podczas samotnej jazdy samochodem, zmywania, składania prania albo spaceru z dzieckiem śpiącym w wózku fajnie jest robić coś jeszcze. Ponieważ jestem wielką fanką słowa pisanego, a podczas prowadzenia auta wolę skupiać się na drodze niż na wciągającej intrydze, do słuchania wybieram zazwyczaj książki lżejsze, ewentualnie reportaże (z jakiegoś powodu ich zawsze dobrze mi się słucha).
5. Jestem bałaganiarą. I niewiele z tym robię. No dobra, nie chcę od razu przedstawiać się w aż tak niekorzystnym świetle. Chodzi o to, że zazwyczaj mając do wyboru ścieranie kurzu bądź czytanie, wybiorę tę drugą czynność. Oczywiście do czasu, bo i za kurz trzeba się w końcu wziąć.
6. Czytam również wtedy, gdy jestem zmęczona. Coś wtedy muszę robić, a siedzenie i patrzenie przed siebie za bardzo mnie nie kręci, bywa więc, że sięgam wtedy po książkę. Zdarza się i tak, że wciągam się w fabułę i na jakiś czas zapominam o zmęczeniu.
7. Czytam czekając w kolejce, jadąc ruchomymi schodami, stojąc na przystanku i u fryzjerki, kiedy czekam po nakładaniu farby. Od czasu do czasu zdarza się, że jestem w którejś z powyższych sytuacji bez towarzystwa potomstwa (w przypadku fryzjera to właściwie jedyna wersja wydarzeń). Czytam w wannie. Zdradzę Wam sekret: to właśnie przez książki wolę wannę od prysznica.
No dobra, ujmę sens tego punktu inaczej: czytam, a raczej podczytuję, kiedy się da. Choćby po kilka zdań.
8. Pogodziłam się z tym, że czytanie nie musi odbywać się w bardzo komfortowych warunkach (patrz punkt nr 7). Kanapa, dzienne światło, idealna cisza wokół i świadomość, że mamy (i to na pewno!) przed sobą godzinę wolnego czasu? Super, ale w ten sposób udaje się to raczej rzadko. Niemniej, kiedy już jest okazja, należy korzystać.
9. Korzystam z dostępnych technologii. Tu kłania się punkt 4, a także temat czytników. Kiedyś akceptowałam wyłącznie książki papierowe. Właściwie do tej pory najbardziej lubię klasyczną formę czytania. Ale po kilku przeprowadzkach (w tym z kraju do kraju), różnych podróżach i zostaniu matką, doceniłam inne możliwości. Jeśli stoję w kolejce przy kasie, mając przed sobą pięć osób, to dużo łatwiej jest mi wyciągnąć z kieszeni telefon i odpalić aplikację Kindle, tak by szybko podczytać kilka kolejnych stron powieści. Z papierową książką byłoby to bardziej skomplikowane - sam proces wyciągania tomiszcza, otwierania go na konkretnej stronie, przekładania stron, a potem znów zamykania, zakładania, chowania - wszystko to sprawia, że raczej oleję temat i spędzę te kilka minut gapiąc się na innych klientów sklepu, albo czytając tytuły z okładek wystawionych przy kasach szmatławców. Nie wierzę w to, by e-booki wyparły papierowe książki. Myślę, że na świecie jest miejsce dla obu form. Ważne jest, by czytać. Jeśli dzięki istnieniu czytników możemy mieć prostszy dostęp do literatury, to czemu nie?
10. Wyszłam za faceta, który podobnie jak ja bardzo lubi czytać. Gdy dwoje dorosłych ludzi żyjących pod jednym dachem ma tak wspaniałe hobby, to nie ma mowy, żeby pozwolili mu zaniknąć. Dzieci czy nie, czytać nadal trzeba. To znaczy, o ile się lubi i chce.
_______________________________________________________________
A jak jest z tym wszystkim w praktyce? Różnie, choć prawie zawsze dobrze. Bywają gorsze dni, na przykład te przed wyjazdami, kiedy trzeba pozałatwiać tysiąc spraw i nawet słuchanie audiobooków nie do końca wychodzi. Albo te, gdy z różnych powodów coś nawala ze spaniem potomstwa. Może przyplątać się migrena. Albo zapalenie oczu.
Kiedy patrzę na swoje konto na Goodreads, widzę, że w ubiegłym roku miałam taki okres, w którym czytałam może jedną czwartą tego, co zazwyczaj. Bliźniaki były wtedy małe, nie miały jeszcze regularnych drzemek, a ja wciąż byłam na etapie prób organizowania dnia tak, żeby miało to ręce i nogi. Bywa i tak. Ale przecież w tym wszystkim nie chodzi o ilość, tylko o sam fakt, że się udaje. Chociaż trochę.
Bo tak naprawdę poza samym hobby liczy się w tym wszystkim dla mnie również inna, nieco bardziej abstrakcyjna rzecz: daję radę robić coś, co strasznie lubię - i moje dzieci o tym wiedzą. Cieszy mnie, że widzą, iż mam jakieś zainteresowania, którym poświęcam czas. Że widzą mnie czytającą i piszącą. To trochę tak, jakby dzięki temu miały pełniejszy obraz swojej mamy.
I żeby nie było - nie próbuję tu nikomu wmówić, że z tym czytaniem to takie proste, że wystarczy tylko chcieć itd. Czy chodzi o czytanie, czy o inne hobby, po pojawieniu się na świecie dzieci z czasem może zrobić się krucho. A nawet jeśli czas jest, to wygląda on zupełnie inaczej niż kiedyś: rytm dnia staje się poszarpany, a planowanie zajęć na kolejne godziny to przez pewien czas taka walka z wiatrakami. Kiedy byłam w ciąży po raz pierwszy, panicznie się bałam, że moje życie zmieni się tak bardzo, iż nie będę w stanie zajmować się rzeczami, które od zawsze kochałam. Miałam trochę racji - nie do wszystkich zainteresowań udało mi się wrócić. Ale moja prywatna misja „mama czyta” zaliczyła sukces. I mam z tego straszną frajdę.
Świetnie się czyta Twoje notki. Ja też Cię podziwiam, że znajdujesz czas na lekturkę, ale to dobrze, bo to wspaniała rzecz móc czytać. Ja też czy to na czytniku, czy papierowe, książki zawsze bardzo lubiłam i lubię - żebym to jeszcze lepiej widziała to mogłabym szybciej czytać, a co za tym idzie i więcej. No ale cieszmy się z tego co mamy.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :-))
W pełni Cię rozumiem, pięć minut to nie to samo, co godzina, ale nałóg to nałóg, bierze się każdą dostępną dawkę ;-) I - jeśli mogę spytać - do jakich zainteresowań nie udało Ci się wrócić?
OdpowiedzUsuń@Iskra: przede wszystkim do nauki języków. Kiedyś spędzałam nad tym mnóstwo czasu: liznęłam podstawy kilku. Przy dzieciach idzie mi to kiepsko, kilka razy zaczynałam i po kilku dniach zarzucałam. Być może powinnam po prostu zmienić metodę - co jakiś czas planuję wrócić porządnie do Super Memo.
OdpowiedzUsuńPiękna notka. Co prawda sama nie mam dzieci, ale pracuję na pełen etat, więc jest mi trudno wygospodarować czas na to, żeby usiąść i skupić się na czytaniu (koncentracja w ogóle przychodzi mi z wielkim trudem). Odnośnie czytającej mamy - jestem zdania, że z czytających rodziców właśnie biorą się czytające dzieci. Nawyk czytania i miłość do książki wynosi się głównie z domu. Moi rodzice oboje lubią czytać, w domu było zawsze pełno książek, po prostu nie wyobrażam sobie życia bez lektury.
OdpowiedzUsuńDzięki, Margaret. Ja też jestem z bardzo czytającego domu i choć naciskać nie zamierzam, to mam nadzieję, że i z moich dzieci wyrosną książkohiliczki. Aktualnie najstarsza bardzo lubi gdy się jej czyta i sama zaczyna składać litery.
Usuń