poniedziałek, 8 marca 2010

"Alicja..." według Tima Burtona. Przyjemnie, ale bez szaleństw


Wychodząc z kina po obejrzeniu "Alicji w Krainie Czarów" w reżyserii Tima Burtona miałam jednocześnie uczucie zadowolenia i lekkiego roczarowania. Ale po kolei.



Osławionego "Avatara" w wersji 3D póki co nie widziałam, zatem "Alicji" przegapić już nie mogłam. W wypełnionej po brzegi sali kinowej (na kilka godzin przed seansem udało się kupić bilety w drugim rzędzie - lepsze miejsca były już zajęte) założyłam na swoje okulary olbrzymie 3D i rozpoczęłam kinową ucztę.

Nie będę streszczać fabuły filmu, bo tę mniej więcej znamy wszyscy, choć dzieło Burtona nieco różni się od książkowego oryginału. Zamiast tego stwierdzę z przyjemnością, że przez czas trwania filmu (niecałe dwie godziny) udało mi się zapomnieć, że chodzi tu o efekt trójwymiarowości - owszem, zauważałam go, ale udało mi się skupić na innych sprawach.

Wizualnie film rzeczywiście robi wrażenie, zarówno jeśli chodzi o przestrzeń, jak i postaci pojawiające się na ekranie. Charakteryzacja bohaterów jest naprawdę świetnie zrobiona, zwłaszcza że zwykle połączona jest z dobrą grą aktorską. Największą uwagę zwraca tu postać Kapelusznika, odgrywana przez Johnny'ego Deppa. Aktor jak zwykle nie zawiódł - wykreowany przez niego bohater to postać ciekawa, żywa, zachwycająca na każdym kroku. Ciekawie przedstawiają się także obie królowe - Czerwona (zła, mszcząca się na świecie i otaczających ją istotach za własną brzydotę) i Biała (piękna i miła, ale lekko egzaltowana). 

Film jest po prostu sympatyczny. Widz z przyjemnością patrzy na ekran. W "Alicji" Burtona nie doczekamy się wielu scen, które zawsze odbierałam jako drastyczne (np. ta z niemowlęciem i pieprzem). Na niekorzyść filmu przemawia niekiedy następstwo scen. Przykładowo, Alicja potrzebuje tylko chwili,  by znaleźć się na pięknym tarasie, gdzie zastanawia się, czy podjąć decyzję o walce w imieniu Białej Królowej. Dużo więcej czasu musi jej zająć droga powrotna, którą bohaterka przebywa na grzbiecie potężnego zwierza (tę samą drogę pokonała wcześniej dość szybko pieszo), w dodatku w zbroi. Może to moje czepianie się, ale takie sytuacje przeszkadzają mi w odbiorze filmu.

"Alicja..." Tima Burtona to dobry pomysł na weekendowy wieczór. Ale jeśli zamiast wyjścia do kina wybierzecie coś innego, nie będzie to wielką stratą. Film można zobaczyć, ale nie trzeba.

2 komentarze:

  1. Zgadzam się... Samemu odniosłem bardzo podobne odczucia po obejrzeniu tego filmu... Bardzo przyjemnie się oglądało, aczkolwiek szału nie było... (choć bardzo lubię twórczość T. Burtona i jego świty, H. Bonham-Carter i J. Depp)
    Chcę jeszcze tylko zaznaczyć, że to iż nie byłaś na "Avatarze" to, moim zdaniem, nawet dobrze... ja niestety byłem, choć iść nie zamierzałem...
    Pozdrawiam i życzę wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Kobiet :D
    Patryk

    OdpowiedzUsuń
  2. Dopiero planuję obejrzeć ten film, ale mam takie małe spostrzeżenie po kilku podobnych produkcjach Burtona i teamu (lubi zatrudniać tą samą plejadę aktorów): niezależnie od tego, kto tak naprawdę jest głównym bohaterem, postać grana przez niego czy ktoś inny, Depp musi zdominować ekran, a ten ktoś z założenia główny (czy to Charlie, czy pewnie Alicja) gdzieś się chowa w kąt. Ponadto, chyba wolę go w mniej 'zwariowanych' rolach niż Todd, Wonka czy Kapelusznik- można obejrzeć Deppa jako oderwańca od rzeczywiśtości raz, jeden, drugi... ale za którymś kolejnym razem staje się to przewidywalne i ...nudzi.

    OdpowiedzUsuń