Tak się jakoś złożyło, że przy całej mojej obsesji czytelniczej do serii książek o Jakubie Wędrowyczu dotarłam dopiero teraz. Pilipiuka znałam wcześniej wyłącznie z jego trylogii o kuzynkach Kruszewskich, którą czytało się lekko, ale nie do końca przyjemnie. Sama z siebie zapewne już bym po jego książki tak szybko nie sięgnęła, ale jakiś czas temu dostałam w prezencie Kroniki Jakuba Wędrowycza. A ponieważ ostatnio prawie każdy weekend spędzam w jakiejś podróży, postanowiłam zabrać książkę Pilipiuka na wycieczkę pociągiem.
Zacznijmy może od Jakuba. To bohater dość nietypowy: nie dość że strasznie stary (do szkoły chodził jeszcze za cara), nie dość że alkoholik mieszkający w zapadłej wsi na Lubelszczyźnie, to jeszcze cywilny egzorcysta, który z każdej opresji wychodzi cało. Ten nałogowy pijak i bimbrownik na co dzień sprawia wrażenie zwykłego żula. Wszystko się zmienia w obliczu niebezpieczeństwa. Jakub-egzorcysta potrafi bowiem zachować głowę na karku, choć jego metody postępowania z siłami nadprzyrodzonymi są niejednokrotnie groteskowe (polanie ektoplazmy spirytusem). Bohater doskonale wpisuje się w świat, który go otacza: wschodnie regiony Polski przedstawione są w sposób mocno przerysowany, za to wyrazisty, bazujący na utartych stereotypach.
Jakub to taki swojski McGyver. Nie ma opresji, z której by nie wyszedł cało: poradzi sobie zarówno z wydostaniem się z zamkniętej trumny jak i rozprawieniem się z duchami ludzi zabitych przed stu laty. Nie żyje w zgodzie z prawem (stosunek do ustroju państwa: obsesyjnie negatywny): produkuje bimber i czasami coś kradnie, ale ma złote serce i nie zostawia bliźnich w potrzebie. Ma również niesamowity talent do pakowania się w kłopoty. Oczywiście jest przy tym wszystkim przesympatyczny. Postać skonstruowano w ten sposób, że czytelnik kibicuje temu śmierdzącemu, wiecznie pijanemu staruchowi.
Książka jest napisana lekkim, czasami zbyt lekkim językiem. Czytelnik szybko jednak przekonuje się, że to nie o wirtuozerską narrację tutaj chodzi. Ma być po prostu zabawnie. Powiem Wam jedno: jeśli zamierzacie czytać Kroniki w środku komunikacji publicznej, musicie liczyć się z niekontrolowanymi chichotami, a nawet wybuchami śmiechu.
Kronik Jakuba Wędrowycza nie powinni czytać ludzie nastawieni wyłącznie na literaturę z wyższej półki. Zbiór opowiadań należy do pozycji lekkich, łatwych i przyjemnych, niekiedy ocierając się nawet o prymitywizm. Do tego na pewno trzeba się przyzwyczaić. Kiedy się wciągniemy, jest już tylko lepiej. Kroniki nie udają bowiem ambitnej sztuki i za to jestem im wdzięczna. Można je po prostu przeczytać i dobrze się bawić, bez poczucia, że autor chciał by było wzniośle, tylko jakoś tak mu nie wyszło. Polecam wszystkim, którzy od czasu do czasu chcą się po prostu pośmiać, choćby z rzeczy płytkich i lekko głupawych. Na pewno przyda się to do zachowania zdrowia psychicznego.