piątek, 31 lipca 2015

Zwyczaje senne, czyli starość nie radość

Wiecie co? Wstałam dziś kompletnie nieprzytomna. Niby suma przespanych godzin jest niezła: prawie 8. Tyle, że z przerwą. Starzeję się. Poranki i wieczory są kompletnie inne niż były kiedyś. I chyba już tak mi zostanie.

1) W nocy potrzebuję więcej snu. Jak to się dzieje, że kiedyś dało się normalnie funkcjonować po przespaniu czterech godzin, a teraz po mniej niż siedmiu w ramionach Morfeusza chodzę po ścianach i zastanawiam się, kiedy i gdzie dałoby się tu uciąć sobie drzemkę?

2) Trzeba kłaść się wcześniej. Dawniej normą dla mnie było chodzenie spać o 2 albo 3. Dziś nie ma mowy, żebym wysiedziała aż tak długo. Zwykle kładę się w okolicach północy, a ostatnią godzinę aktywności wypełnia mi już odliczanie minut dzielących mnie od znalezienia się pod kołdrą.

3) Sen przerywany to sen zły. Wiele lat temu miałam taką małą manię, polegającą na tym, że ustawiałam sobie budzik na godzinę znacznie wcześniejszą niż ta, o której naprawdę musiałam wstać. Nie chodziło w tym bynajmniej o to, by zacząć dzień przed świtem. Po prostu uwielbiałam to uczucie, kiedy obudzona, patrzyłam zaspanym wzrokiem na zegarek i wiedziałam, że przed sobą mam jeszcze dwie godziny spokojnego snu. Z błogością zamykałam znów oczy i powoli odpływałam. 
Za tym zwyczajem nie przepadał (łagodnie mówiąc) mój mąż, który teraz od czasu do czasu pokpiwa, że moglibyśmy znów ustawić budzik na jakąś chorą godzinę. Wtedy czuję budzącego się we mnie agresora. Co, przerywać sobie sen ot tak, for fun?!
Źle reaguję również na przerwy we śnie spowodowane przez czynniki ode mnie niezależne: choroby dzieci, burza za oknem, ganiające się po pokoju koty. Jeśli trzeba, to oczywiście wstaję, ale ma to poważny wpływ na poziom mojej senności o poranku. Nawet jeśli obudziłam się tylko na 10 minut.

4) Zrywanie się w środku nocy też nie jest zresztą sprawą prostą. Kiedy miałam kilkanaście lat, ustawiałam sobie budzik na drugą czy trzecią nad ranem, tak żeby posiedzieć sobie w Internecie w czasie, gdy rodzice spali (to były czasy modemu). Teraz jest mi ciężko zwlec się z łóżka „przed czasem”, nawet jeśli powodem jest konieczność spieszenia się na samolot. 

5) Poranek trzeba zacząć od śniadania. Zapewne ilu ludzi, tyle potrzeb. Ja budzę się codziennie wściekle głodna i od razu myślę o tym, żeby coś zjeść. Dziesięć lat temu było zupełnie inaczej: mogłam niczego nie jeść aż do pory obiadu. Nienawidziłam uczucia sytości o poranku i sam organizm jakoś się go nie dopominał. Głód o poranku zaczął u mnie występować przy pierwszej ciąży. I tak już mi zostało.

6) Kiedyś łatwiej było mi znosić niewyspanie. Potrafiłam w jakiś magiczny sposób odsunąć od siebie temat, złapać wiatr w żagle i spokojnie dotrwać do punktu, w którym mogłam się położyć. Dziś senność ma na mnie znacznie większy wpływ: wyraźnie wpływa na nastrój. Mam też prawdziwe schizy przed prowadzeniem samochodu w stanie choćby lekkiego niewyspania. Taka ostrożność to właściwie nic złego. Problem w tym, że kiedy sama jestem śpiąca, mam wrażenie, że wszyscy wokół mnie mają to samo, w związku z czym jazda samochodem na fotelu pasażera także jest co najmniej nieprzyjemna - bo w jakiś maniakalny sposób jestem przekonana, że o spaniu marzą również w tej chwili mój mąż, kierowca jadącej za nami ciężarówki i zbliżającego się z naprzeciwka SUV-a.

7) Źle reaguję na wszelkie odstępstwa od normy. Do śniadania muszę mieć herbatę. Jeśli przełykam kęs kanapki bez przynajmniej świadomości obecności kubka z gorącą herbatą, mam wrażenie, że moje usta przepełnia nieznośna suchość, skutkiem której mogę nie zdołać przełknąć kolejnego kęsa.

8) A wieczory? Imprezy nadal są fajne, ale nie da się już wypić morza alkoholu. Naprawdę, nie wiem jak ja to robiłam w studenckich czasach: mogłam siedzieć ze znajomymi w knajpie niemal do rana, piwo lało się strumieniami, a potem wracałam przytomnie do domu, szłam spać i rano wstawałam prawie jakby nigdy nic. Jakiś czas temu, podczas mojego ostatniego pobytu w Krakowie, pewnego wieczoru wypiłam cztery piwa. Pomiędzy nimi wypiłam herbatę i zjadłam posiłek. Wracając do domu czułam się już co najmniej ululana, a następnego dnia wstałam z postanowieniem, że piwa przez dłuższy czas nie tknę. Wzdech.


No, ale za to teraz prowadzę zdrowszy tryb życia. No nie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz