piątek, 3 lipca 2015

Między jawą a snem, z wódką ze szczurów w tle

Ostatnio było tu tak poważnie, że postanowiłam dla odmiany poopowiadać znów o swoich snach.

Mieliście kiedyś problem z rozróżnieniem jawy od snu? Ja tak. I niekoniecznie chodzi tu o skutki jakiejś porządnie zakrapianej imprezy.

Pamiętam, jak w pierwszej klasie podstawówki przyszłam kiedyś do taty z pytaniem:
- Tato, czy na początku roku w mojej klasie był taki mały brązowy chłopczyk i mała brązowa dziewczynka, czy tylko mi się to śniło?
- Musiało ci się śnić - odparł tata, a ja przyjęłam jego werdykt bez słowa sprzeciwu. To, co pamiętałam o "brązowych dzieciach" musiało być po prostu snem odurzonej nowymi bodźcami pierwszoklasistki.

Najbardziej uciążliwe było to na studiach, podczas sesji egzaminacyjnych. Wyobraźcie sobie tygodnie spędzane głównie na nauce. Szłam potem spać i we śnie uczyłam się dalej: śniłam dalsze ciągi rozdziałów podręczników, nowe fakty konieczne do zapamiętania. Rano, skołowana zbyt małą ilością snu i przytłaczającą ilością przyswajanych danych, miałam problem z rozróżnieniem, czego naprawdę się uczyłam, a co pojawiło się tylko we śnie. Po czasie zawsze przychodziło otrzeźwienie, ale zdarzało się, że to i owo musiałam weryfikować przy pomocy książki.

Czasem w nocy śnią mi się ciągi dalsze czytanych przeze mnie powieści. Albo oglądanych filmów. Bywa, że śni mi się, że czytam po angielsku albo niemiecku i trafiam na słowa, których nie rozumiem. Nie mam pojęcia, czy są to słowa, które istnieją naprawdę - myślę, że raczej nie, ale brzmieniowo pasują do danego języka. Kiedyś chciałam być reżyserem i wyśniłam końcówkę filmu, który chciałabym nakręcić. Wydaje mi się, że śniło mi się to więcej niż raz, albo po prostu ten sen wbił się w moją świadomość wyjątkowo głęboko, bo mimo upływu lat pamiętam dokładnie, jak to ma wyglądać. Nie będę zdradzać szczegółów, tak na wszelki wypadek - bo a nuż okaże się, że faktycznie zostanę jeszcze tym reżyserem i będę mogła zrealizować swoją wyśnioną scenę.

Wszystko to sprawia, że czasem, gdy ktoś podaje w wątpliwość to, co mówię, zaczynam się zastanawiać, czy czasem nie opowiadam czegoś, co tak naprawdę tylko mi się śniło. Na przykład jak podczas rozmowy z moim mężem o wiśniowym spryskiwaczu do szyb w samochodzie.
- Mój tata taki miał, kiedy byłam mała - opowiadałam.
- E tam, nie ma takiego - upierał się mąż.
- Ależ jest. Pamiętam. Ej, wiśnie to moje ulubione owoce, więc wiem co mówię.
- Eee.
- No dobra, może mi się śniło. Zapytam mamę - skapitulowałam.

Na szczęście moja mama przyznała, że ten wiśniowy spryskiwacz istniał naprawdę. Sny snami, ale jeśli chodzi o wiśnie, nie mogę się mylić. Co innego sos pomarańczowy do frytek: kilka nocy temu śniło mi się, że się takim zajadałam i po przebudzeniu od razu czułam wielką ulgę.

Sny smakowe w ogóle bywają masakryczne. Najgorzej wspominam ten o wódce ze szczurów. Śniło mi się, że poszłam na jakąś szkolną dyskotekę: dość niechętnie, nigdy nie przepadałam za takimi zabawami i chodziłam na nie w jakiejś bezsensownej nadziei, że tym razem będzie inaczej i nagle zacznę się dobrze bawić. We śnie kierowałam się chyba podobną motywacją, przy czym wszystko skończyło się okropnie: zawleczono mnie siłą do szkolnej ubikacji i zmuszono do picia wódki ze szczurów. Do dziś pamiętam ten ohydny smak i słowo "szczur" kojarzy mi się przede wszystkim z nim.

Chociaż, jak się tak dokładniej zastanowię, to niektóre sny bywają smaczne. Na przykład ten z Hitlerem przyrządzającym dla mnie lasagne.

Ok, kończę, zanim się zagalopuję i opowiem sen o Ryjku z "Mumunków".

Miłego początku weekendu!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz