Pewnego razu, przed wielu laty, kiedy byłam jeszcze mają dziewczynką, postanowiłam kupić dom. Chodziło o konkretny egzemplarz domu, w którym zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Od razu wiedziałam, że musi kiedyś być mój. Uwielbiałam spacerować w jego okolicy, a kilka razy na skutek różnych zabiegów udało mi się nawet wejść do środka.
Wnętrza także mi się spodobały. Dość szybko zdecydowałam, który pokój powinien być mój. Należało się tylko upewnić, że uda mi się kupić również będące na wyposażeniu meble, bowiem w „moim” pokoju stało piękne biurko, które absolutnie musiałam mieć. Postanowiłam, że napiszę przy nim swoją pierwszą książkę (potem podobne założenia miałam jeszcze w odniesieniu do co najmniej kilku biurek).
Dostawałam już wtedy jakieś kieszonkowe, nie pamiętam, na ile to było regularne, w każdym razie posiadałam jakieś własne pieniądze i w związku z planami zakupu nieruchomości bardzo pilnowałam stanu tego swojego „konta”. Miałam specjalny zeszyt, w którym codziennie zapisywałam, ile dokładnie już mam, z dokładnym oznaczeniem ile sztuk monet czy banknotów danego nominału posiadam. Robiłam takie zapiski bez końca, nawet jeśli pieniędzy akurat nie przybywało - trochę tak, jakby miały się magicznie rozmnożyć przez sam fakt prowadzenia przeze mnie rachunków. Spędzałam wtedy często popołudnia u dziadków i wciąż mam przed oczami ich pokój, w którym siedziałam przy stole obłożonym monetami i prowadziłam zapiski w zeszycie w kratkę.
Oczywiście starałam się niczego nie wydawać. Prowadziłam za to skomplikowane obliczenia, mające na celu stwierdzenie, jak bardzo powiększy się mój majątek w ciągu roku czy dziesięciu lat. Wielkie nadzieje wiązałam z tym magicznym momentem w przyszłości, kiedy to nareszcie skończę szkołę i będę mogła zarabiać. Do tego czasu jednak planowałam mieć już odłożoną pokaźną sumę.
Co ciekawe, nawet przez moment nie pomyślałam o kredycie. Może wtedy jeszcze nie wiedziałam o takiej możliwości? Planowałam zupełnie na serio odłożyć całą kwotę na zakup wymarzonego domu.
Moi rodzice trochę się ze mnie podśmiewali - raczej nie traktowali moich planów na serio, choć muszę im przyznać, że próbowali mnie do nich zniechęcić w dość racjonalny sposób. Ich zdaniem nieruchomość, którą zamierzałam kupić, była nieco za duża - kto by ją sprzątał? Przyznam, że trochę mnie to martwiło. Już wtedy byłam trochę na bakier z porządkami. Inną sprawą była kwestia obecnych właścicieli - czy w ogóle będą zainteresowani sprzedażą? Te problemy wydawały mi się jednak dość mało istotne w porównaniu z zadaniem uzbierania kwoty pozwalającej na zakup domu, toteż nie poświęcałam im przesadnie dużo uwagi.
Oddawałam się za to marzeniom. Oczyma duszy widziałam już siebie przechadzającą się pod domem, romantycznymi alejkami wśród klombów kwiatów i drzew, z nadzieją patrzącą w przyszłość, w której powinien pojawić się jakiś książę z bajki. Najlepiej w garniturze. Zaiste, okolice domu pasowały klimatycznie do takich obrazków: dom utrzymany był w dawnym stylu, otaczały go kwiaty i zieleń i faktycznie było gdzie spacerować. Na jego tyłach mieściła się nawet urocza fontanna. Wszystko to kojarzyło mi się trochę z „Rodziną Połanieckich” (serialem, nie książką Sienkiewicza) i przechadzając się wokół mojego przyszłego domu lubiłam podśpiewywać melodię będącą motywem przewodnim telewizyjnego hitu.
Po kilku miesiącach ciułania każdego grosza, coś we mnie pękło. Wszystko to szło wolniej, niż sądziłam, gotówki co prawda przybywało, ale zaczynałam wątpić w powodzenie moich planów. Poza tym na horyzoncie pojawiło się nowe marzenie, znacznie łatwiejsze w osiągnięciu - otóż w sklepach zaczęły się masowo pojawiać klocki LEGO i koniecznie chciałam posiadać wszystkie zestawy z serii „Paradise” (dziś już jej nie produkują). Na coś tam już było mnie stać, miałam ze sobą dłuższy okres oszczędzania i żebrania o datki wśród członków rodziny. Wszystko skończyło się tak, że zamiast jednej nieruchomości kupiłam kilka i to nad morzem, tyle że musiałam je sama zbudować z klocków. No i nie dało się tam mieszkać.
Wiecie, tamten dom i tak był za duży:
"Pałac Zamoyskich w Kozłówce 3" autorstwa Arkadiusz Zarzecki. Licencja CC BY-SA 3.0 na podstawie Wikimedia Commons. |
A klockami bawi się teraz moja córka, więc było warto.
A więcej o domu, który miał kiedyś być mój, możecie poczytać tutaj: Pałac w Kozłówce.
Pani Agato, a może chociaż wirtualnie pani u nas zamieszka? (www.muzeumzamoyskich.pl) Prosimy o kontakt (promocja@muzeumzamoyskich.pl) może coś zaradzimy:)
OdpowiedzUsuńMam muzeum na wyciągnięcie ręki i kiedyś sama zamierzałam w nim zamieszkać, ale kupować nie chciałam bo przecież do domu blisko :)
OdpowiedzUsuń@dziewczyna mojego chłopaka - ja byłam bardziej zachłanna, chciałam mieć pałac na własność :-)
OdpowiedzUsuńŚwietnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńJa jeszcze jestem zdania, że na dom jest przede wszystkim dla mnie za wcześnie. W sumie zastanawiam się teraz najbardziej and kupnem mieszkania w Gdyni https://www.eurostyl.com.pl/oferta/nowe-mieszkania-gdynia.html gdyż same nieruchomości od tego dewelopera są naprawdę najwyższej jakości.
OdpowiedzUsuńJak mi się uda kupić lub postawić dom to chyba będzie już wszystko co sobie w życiu z ważniejszych rzeczy zaplanowałam. teraz jestem na etapie zakupu nowego mieszkania i nie mogę się doczekać, aż się do niego wprowadzę. W sumie jak czytałam https://cuk.pl/porady/ubezpieczenie-nieruchomosci-pod-kredyt to również bardzo ważnym jest fakt ubezpieczenia nieruchomości pod kredyt.
OdpowiedzUsuńBardzo interesujące. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńPoniekąd samo już posiadanie domu czy mieszkania jest bardzo istotne ale musimy także pamiętać o tym, ze raz na jakiś czas warto jest przeprowadzić remont. Do tego typu prac warto jest na pewno wezwać firmę https://www.wawerbud.pl/remonty/ która takie prace wykonuje znakomicie.
OdpowiedzUsuń