Niektóre miasta są za daleko, nawet jeśli już w nich jesteś.
To zdanie wypowiedział bohater książki Nuali O'Faolain Mój sen o tobie. Nie będę jej recenzować, polecać, ani odradzać. Przynajmniej jeszcze nie. Mam za sobą dopiero kilkanaście stron tekstu. Jest południe 2 lipca 2015, właśnie minęła połowa 2015 roku. Wróciłam od fryzjera, sięgnęłam po książkę i już po chwili ją odłożyłam. Czasami tak bywa: czyta się jakieś zdanie, które powoduje całą lawinę myśli, które należy jakoś okiełznać i uporządkować.
To prawda, że pewne miejsca są za daleko. Nawet wtedy gdy już w nich jesteśmy. Czy nie o to między innymi chodzi w egzotycznych podróżach? Znaleźć się w innym świecie. Zmienić otoczenie. Oderwać się. Zawsze gdy gdzieś wyjeżdżam, wyobrażam sobie mapę świata i siebie na jej tle. I myślę wtedy: "kurczę, gdzie ja jestem!" Uwielbiam wszelkie mapy. Oglądam je, wyobrażając sobie na przykład, że podświetlają się miejsca, w których już byłam. Albo te, w których chciałabym być.
Zwykle chodzi o jakaś krótką wizytę. To może być kilka dni, może tydzień albo dwa. Wakacje. Wypad do mniej lub bardziej odległego punktu na mapie, z którego potem wracamy do miejsca uznawanego za dom.
Bywa jednak i tak, że wyjazd nie jest po prostu trwającą ileś dni lub tygodni wycieczką. Ludzie migrują: wyjeżdżają za studiami, pracą, miłością i marzeniami. Ja sama przeprowadzając się z miejsca na miejsce wyczerpałam już wszystkie z wymienionych przed momentem powodów. Mieszkałam w wielu miastach, w czterech krajach, na dwóch różnych kontynentach. Jest różnie: nowe miejsce zawsze jest fascynujące. Z drugiej jednak strony często tęsknię, w dodatku za więcej niż jednym miejscem. Bo przecież w każdym z nich spotkały mnie fajne sytuacje, poznałam świetnych ludzi. Gdybym miała teraz gdzieś wrócić, byłoby mi trudno powiedzieć, które z wcześniej zamieszkiwanych przeze mnie miejsc byłoby najwłaściwszym wyborem. Jeśli to przemieszczanie się po świecie czegoś mnie nauczyło, to z pewnością tego, że nie ma miejsca, które byłoby idealne do życia.
Nawet jeśli kochasz piękną pogodę, to taka pogoda przez niemal cały rok może sprawić, że zatęsknisz za śniegiem, a nawet listopadową pluchą. Jeśli lubisz mieć dużo pieniędzy i wyjeżdżasz tam, gdzie możesz dużo zarobić, to może się okazać, że autochtonów, żyjących w bogatym kraju od mnóstwa pokoleń, i tak nigdy nie dogonisz. Jeśli fascynuje Cię dzika przyroda i życie blisko natury, może się okazać, że codzienna egzystencja w takich warunkach jest na dłuższą metę trudna i frustrująca. Możesz być miłośnikiem wielkich miast z Nowym Jorkiem na czele, ale kiedy już przybędziesz na miejsce z rodziną obładowaną walizkami, może się okazać, że nie jest to najlepsze miejsce do wychowywania dzieci. W Twoim punkcie startowym też nie było idealnie - w końcu z jakichś powodów go opuściłeś. I tak dalej, i tak dalej.
To nie muszą być koniecznie jakieś wielkie problemy, trudne do przeskoczenia. Ostatecznie większość z nas jest w stanie przyzwyczaić się do życia z niemal każdą pogodą w tle. Zapytajcie tych, którzy z wyboru mieszkają na Svalbardzie. Istnieją ludzie, wychowani i urodzeni w ciepłych krajach, którzy decydują się na przeprowadzkę za koło podbiegunowe. I są tam szczęśliwi, choć pewnie od czasu do czasu tęsknią za upałem. Sęk w tym, że jesteśmy od siebie różni i, jak powszechnie wiadomo, wszystkim się dogodzić nie da. To, co dla jednych jest wadą, dla innych może być zaletą.
Dla mnie wadą jest odległość. Świadomość, że od części mojego życia (dość ważnej części: tej zawierającej w sobie rodzinę, wielu przyjaciół i ważne dla mnie miejsca) dzielą mnie tysiące kilometrów, pół doby lotu i dużo pieniędzy, które trzeba zostawić na koncie linii lotniczych, jeśli chcę odwiedzić stare śmieci. To, że na kawę czy piwo z różnymi świetnymi ludźmi umawiam się ciągle na jakąś nieokreśloną przyszłość, kiedy już spotkamy się na żywo.
Nowe znajomości jakoś nie są w stanie tego wyprzeć, choć wiem, że jeśli kiedyś opuszczę Kalifornię, to dla odmiany będę tęsknić za poznanymi tam ludźmi.
Niektóre miasta są za daleko, nawet jeśli już w nich jesteś. Dla mnie takim miejscem są okolice San Francisco, które co prawda uwielbiam, ale które są tak cholernie daleko, że nawet kiedy tam jestem, na przykład siedząc nad zatoką i gapiąc się na cudowny zachód słońca (tak po prawdzie to już dawno mi się to nie zdarzyło), to czuję się trochę jak na końcu świata. Pięknym i fascynującym końcu świata. Na tym punkcie graniczącym z Oceanem Spokojnym, w dzieciństwie znajomym wyłącznie za pośrednictwem atlasu.
Wyjazdy są fajne. Nawet jeśli w grę wchodzi przeprowadzka na mniej lub bardziej "stałe". Nieważne, z jakich powodów. Uważam, że mieszkanie przez jakiś czas w innym kraju to świetna sprawa: wzbogaca, dając dystans i możliwość spojrzenia na wszystko z innej perspektywy. Jest to też przygoda, taka z gatunku tych, z których lepiej skorzystać, jeśli nadarza się okazja, bo w przeciwnym razie można już zawsze żałować. Trzeba jednak pamiętać, że wszędzie tam, gdzie przebywamy dłużej, zostawiamy kawałek siebie. Potem, kiedy chcemy jakoś to wszystko poskładać do kupy, okazuje się, że nie potrafimy ustalić, który kawałek jest ważniejszy od drugiego. I w jakim miejscu powinno dojść do ułożenia tych puzzli.
Świadomość tego, że nie chce się spędzić życia na końcu świata, jest już pewną wskazówką.
To zdanie wypowiedział bohater książki Nuali O'Faolain Mój sen o tobie. Nie będę jej recenzować, polecać, ani odradzać. Przynajmniej jeszcze nie. Mam za sobą dopiero kilkanaście stron tekstu. Jest południe 2 lipca 2015, właśnie minęła połowa 2015 roku. Wróciłam od fryzjera, sięgnęłam po książkę i już po chwili ją odłożyłam. Czasami tak bywa: czyta się jakieś zdanie, które powoduje całą lawinę myśli, które należy jakoś okiełznać i uporządkować.
To prawda, że pewne miejsca są za daleko. Nawet wtedy gdy już w nich jesteśmy. Czy nie o to między innymi chodzi w egzotycznych podróżach? Znaleźć się w innym świecie. Zmienić otoczenie. Oderwać się. Zawsze gdy gdzieś wyjeżdżam, wyobrażam sobie mapę świata i siebie na jej tle. I myślę wtedy: "kurczę, gdzie ja jestem!" Uwielbiam wszelkie mapy. Oglądam je, wyobrażając sobie na przykład, że podświetlają się miejsca, w których już byłam. Albo te, w których chciałabym być.
Zwykle chodzi o jakaś krótką wizytę. To może być kilka dni, może tydzień albo dwa. Wakacje. Wypad do mniej lub bardziej odległego punktu na mapie, z którego potem wracamy do miejsca uznawanego za dom.
Bywa jednak i tak, że wyjazd nie jest po prostu trwającą ileś dni lub tygodni wycieczką. Ludzie migrują: wyjeżdżają za studiami, pracą, miłością i marzeniami. Ja sama przeprowadzając się z miejsca na miejsce wyczerpałam już wszystkie z wymienionych przed momentem powodów. Mieszkałam w wielu miastach, w czterech krajach, na dwóch różnych kontynentach. Jest różnie: nowe miejsce zawsze jest fascynujące. Z drugiej jednak strony często tęsknię, w dodatku za więcej niż jednym miejscem. Bo przecież w każdym z nich spotkały mnie fajne sytuacje, poznałam świetnych ludzi. Gdybym miała teraz gdzieś wrócić, byłoby mi trudno powiedzieć, które z wcześniej zamieszkiwanych przeze mnie miejsc byłoby najwłaściwszym wyborem. Jeśli to przemieszczanie się po świecie czegoś mnie nauczyło, to z pewnością tego, że nie ma miejsca, które byłoby idealne do życia.
Nawet jeśli kochasz piękną pogodę, to taka pogoda przez niemal cały rok może sprawić, że zatęsknisz za śniegiem, a nawet listopadową pluchą. Jeśli lubisz mieć dużo pieniędzy i wyjeżdżasz tam, gdzie możesz dużo zarobić, to może się okazać, że autochtonów, żyjących w bogatym kraju od mnóstwa pokoleń, i tak nigdy nie dogonisz. Jeśli fascynuje Cię dzika przyroda i życie blisko natury, może się okazać, że codzienna egzystencja w takich warunkach jest na dłuższą metę trudna i frustrująca. Możesz być miłośnikiem wielkich miast z Nowym Jorkiem na czele, ale kiedy już przybędziesz na miejsce z rodziną obładowaną walizkami, może się okazać, że nie jest to najlepsze miejsce do wychowywania dzieci. W Twoim punkcie startowym też nie było idealnie - w końcu z jakichś powodów go opuściłeś. I tak dalej, i tak dalej.
To nie muszą być koniecznie jakieś wielkie problemy, trudne do przeskoczenia. Ostatecznie większość z nas jest w stanie przyzwyczaić się do życia z niemal każdą pogodą w tle. Zapytajcie tych, którzy z wyboru mieszkają na Svalbardzie. Istnieją ludzie, wychowani i urodzeni w ciepłych krajach, którzy decydują się na przeprowadzkę za koło podbiegunowe. I są tam szczęśliwi, choć pewnie od czasu do czasu tęsknią za upałem. Sęk w tym, że jesteśmy od siebie różni i, jak powszechnie wiadomo, wszystkim się dogodzić nie da. To, co dla jednych jest wadą, dla innych może być zaletą.
Dla mnie wadą jest odległość. Świadomość, że od części mojego życia (dość ważnej części: tej zawierającej w sobie rodzinę, wielu przyjaciół i ważne dla mnie miejsca) dzielą mnie tysiące kilometrów, pół doby lotu i dużo pieniędzy, które trzeba zostawić na koncie linii lotniczych, jeśli chcę odwiedzić stare śmieci. To, że na kawę czy piwo z różnymi świetnymi ludźmi umawiam się ciągle na jakąś nieokreśloną przyszłość, kiedy już spotkamy się na żywo.
Nowe znajomości jakoś nie są w stanie tego wyprzeć, choć wiem, że jeśli kiedyś opuszczę Kalifornię, to dla odmiany będę tęsknić za poznanymi tam ludźmi.
Niektóre miasta są za daleko, nawet jeśli już w nich jesteś. Dla mnie takim miejscem są okolice San Francisco, które co prawda uwielbiam, ale które są tak cholernie daleko, że nawet kiedy tam jestem, na przykład siedząc nad zatoką i gapiąc się na cudowny zachód słońca (tak po prawdzie to już dawno mi się to nie zdarzyło), to czuję się trochę jak na końcu świata. Pięknym i fascynującym końcu świata. Na tym punkcie graniczącym z Oceanem Spokojnym, w dzieciństwie znajomym wyłącznie za pośrednictwem atlasu.
Wyjazdy są fajne. Nawet jeśli w grę wchodzi przeprowadzka na mniej lub bardziej "stałe". Nieważne, z jakich powodów. Uważam, że mieszkanie przez jakiś czas w innym kraju to świetna sprawa: wzbogaca, dając dystans i możliwość spojrzenia na wszystko z innej perspektywy. Jest to też przygoda, taka z gatunku tych, z których lepiej skorzystać, jeśli nadarza się okazja, bo w przeciwnym razie można już zawsze żałować. Trzeba jednak pamiętać, że wszędzie tam, gdzie przebywamy dłużej, zostawiamy kawałek siebie. Potem, kiedy chcemy jakoś to wszystko poskładać do kupy, okazuje się, że nie potrafimy ustalić, który kawałek jest ważniejszy od drugiego. I w jakim miejscu powinno dojść do ułożenia tych puzzli.
Świadomość tego, że nie chce się spędzić życia na końcu świata, jest już pewną wskazówką.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz