czwartek, 9 lipca 2015

Smażona rybka z grzybicą w tle

Siedziałam właśnie przy drewnianym stole pod parasolem w jednej z jadłodajni nad pobliskim jeziorem, ciesząc się zapachem smażonej ryby z jednej strony i przyjemnym - zwłaszcza na tle ostatnich upałów - wiaterkiem z drugiej strony. Ot, idealne, leniwe popołudnie w środku wakacji na polskiej prowincji. Zadowolone twarze członków rodziny, dobre jedzenie. I muzyka w tle.

No, nie całkiem. W pewnym momencie, właściwie dość szybko, muzyka ucichła i z knajpowego radia popłynęły reklamy. Niby mogłam nie słuchać, ale mimowolnie przyswajałam dolatujący do mnie przekaz. Może to przez to, że na co dzień nie oglądam telewizji, a w samochodzie, zamiast radia, mam zwykle odpalony zostaw dziecięcych piosenek i słuchowisk? Mój umysł mógł przez to stracić jakąś warstwę ochronną, pomagającą uchronić się przed niechcianymi treściami.

Tak więc, podczas przepysznego posiłku w piękne, lipcowe popołudnie wysłuchałam:
- reklamy, której narratorem był ginekolog, zachwalający środek na dolegliwości okolic intymnych u pań, między innymi na grzybicę pochwy;
- reklamy środka na hemoroidy (to już któraś kolejna, której wysłuchałam podczas niespełna dwutygodniowego pobytu w Polsce. Czy to jest obecnie jakaś najpopularniejsza przypadłość? A może światowa pandemia?);
- środka wspomagającego odchudzanie;
- środka łagodzącego nieprzyjemne dolegliwości towarzyszące menopauzie, między innymi przybierania na wadze.

Nie ma to jak zjeść obiad w miłych okolicznościach przyrody. I całej reszty. No bo przecież mogło być gorzej: zwróćcie uwagę, że w powyższym zestawieniu nie ma mowy np. o środkach przeczyszczających.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz