sobota, 17 kwietnia 2010

W drodze do domu

Mój pociąg odjeżdżał o 16:55. Byłam na Dworcu Centralnym z godzinnym wyprzedzeniem, przekonana, że to wystarczy. Wystarczyło, ale musiałam odstać swoje w kilometrowej kolejce. Warszawski dworzec stał się prawdziwym węzłem komunikacyjnym dla tych, którzy przybyli odwiedzić Pałac Prezydencki i tych, którzy mają to już za sobą.

Na widok tłumów postanowiłam kupić bilet pierwszej klasy. Pociągi na trasie Warszawa-Lublin w godzinach popołudniowych w piątek są prawie zawsze wypełnione po brzegi. W obecnej sytuacji należało się spodziewać sytuacji o wiele gorszej. 

Czerwony wagon, do którego wsiadłam, był pełen ludzi. W korytarzu kłębił się prawdziwy tłum. Każdy chciał zajrzeć do kolejnego przedziału, upewniając się, że tu również zabrakło miejsc siedzących. Kartki na drzwiach informowały, że pierwszeństwo do zajęcia miejsc mają pasażerowie, którzy wykupili miejscówkę. W myślach klęłam swoje nieogarnięcie: będąc jeszcze przy kasach biletowych szybko doszłam do wniosku, że kwestia miejscówek to problem kasjerki, nie mój (ja nie mam pojęcia, czy w pierwszej klasie pociągów TLK miejscówki w ogóle są, ale jeśli są, to chyba PKP zależy na tym, żeby je sprzedać). 

W jednym z przedziałów poprosiłam o możliwość położenia na półce bagażu i z rozłożoną na kolanach książką usiadłam na podłodze. Obok mnie siedziała starsza pani z torbami wypełnionymi sadzonkami kwiatów. Nie będzie źle, pomyślałam. To tylko dwie i pół godziny. Może nawet uda się zasnąć?

Nie trwało to długo. Na stacji Warszawa Wschodnia nastąpił zwrot akcji: trochę ludzi wysiadło, a ja i starsza pani znalazłyśmy się w grupie szczęśliwców, którym udało się usiąść w przedziale. Korytarz nadal straszył stojącymi pasażerami, którzy w nadziei na lepsze warunki zapłacili za pierwszą klasę.

- Ta chmura jest teraz jakoś nad Polską - poinformowała mnie konspiracyjnym tonem starsza współpasażerka. - Mówią, że to jest nieszkodliwe, ale skąd oni tak naprawdę to wiedzą? 
- Tak czy siak to spore utrudnienie teraz - odpowiadam, unikając dalszej dyskusji o potencjalnym zagrożeniu. Jestem świeżo po lekturze reportażu dotyczącego radzieckich prób jądrowych i nie czuję się rewelacyjnie omawiając tajemnicze pyły spadające z góry. Zwłaszcza, że zaczynam się bać o mój mający się zacząć w piątek urlop. - Wie pani, ja w ogole jestem ciekawa jak oni to zorganizują, przecież w Balicach jest małe lotnisko...
- Pani - wypaliła kobieta. - A co to w ogóle za wariactwo z tym Krakowem? Przecież on powinien leżeć w Warszawie. To Jarosław wymyślił - oświadczyła.

Naprzeciwko nas siedział może trzydziestopięcioletni mężczyzna. Ubrany półelegancko (jeansy, do tego koszula, w rękach gazeta). Przez telefon opowiadał, że jedzie do Kazimierza Dolnego. Prowadził pogodną, półwesołą rozmowę. Idealnie harmonizowała się ze słoneczną pogodą na zewnątrz pociągu. 

Pozazdrościłam mu spokoju, niezakłóconej niczym radości życia. I pomyślałam, że dobrze jest wyjechać na weekend z Warszawy. Tęsknię za spokojem.

1 komentarz:

  1. Lubie jak pisarka uzywa doslownego stwierdzenia wlasnej opini w danej sytuacji jak: " -wypalila kobieta." albo " polwesola rozmowe" .

    OdpowiedzUsuń