poniedziałek, 19 kwietnia 2010

Wygrać z Eyjafjoellem, czyli jak się dostać do Szwajcarii?

Niedzielne popołudnie. Pracuję, siedząc wygodnie w fotelu w dużym pokoju mieszkania rodziców. W miarę możliwości skupiam się na czytanych tekstach. Co jakiś czas natręctwo bierze górę: klikam na jedno z otwartych okien przeglądarki i odświeżam stronę. Przyjęłam prostą zasadę: na news.google.com wpisuję "pył wulkaniczny" i wybieram wiadomości z ostatniej godziny. Robię to średnio co piętnaście minut.

Mam jeszcze pięć dni do planowanego lotu do Zurychu, ale jestem już kłębkiem nerwów. Ta podróż nie jest aż takim kłopotem. Swobodnie mogłaby się odbyć kilka dni później, gdyby nie to, że tym razem Szwajcaria ma być tylko przystankiem. Dalsza część wycieczki ma zacząć się w niedzielę. Muszę stanąć na głowie, żeby przechytrzyć islandzką chmurę i najpóźniej w sobotę wieczorem być w Zurychu.

Dawid sugeruje pociąg. Jestem sceptyczna: mam pewne doświadczenie w wycieczkach autokarowych. Nie wiem ile jedzie się pociągiem z Warszawy do Szwajcarii, ale obawiam się, że bardzo długo. Po sprawdzeniu strony przewoźnika okazuje się, że 18 godzin. Nie tak źle.

Po kilku godzinach pracy przetykanej zerkaniem na najnowsze informacje dotyczące funkcjonowania lotnisk nie wytrzymuję. Idę do przedpokoju i wykręcam numer informacji PKP. Głos automatycznej sekretarki zapowiada, że obecnie czas oczekiwania na połączenie wyniesie około 10 minut. Zrezygnowana siadam na podłodze przy telefonie z laptopem na kolanach i czekam na zgłoszenie się konsultanta.

Jestem przygotowana: wiem, który pociąg mnie interesuje, potrafię podać dokładną godzinę. Konsultant wypowiada kwotę, której wolałabym nie płacić. Nie wiem jednak, czy mam wybór. Jeśli zrezygnuję z podróży koleją 24 godziny przed, odzyskam 90 proc. ceny. Nie tak najgorzej. Być może warto kupić sobie spokój ducha. Pytam o zniżki, które przysługują mi na terenie Niemiec i Szwajcarii na podstawie szwajcarskiej karty Halbtax, ale konsultant stwierdza lekko protekcjonalnym tonem, że nic mu o takich nie wiadomo. Udziela też prostej odpowiedzi na pytanie, czy nie będzie problemów ze zwrotem pieniędzy za niewykorzystany bilet, jeśli kupię go przez Internet: - Nie da się kupić tego biletu przez Internet, więc nie ma problemu.

W poniedziałek rano wracam do Warszawy. Na Dworcu Centralnym udaję się od razu do Hali Głównej. Są tylko dwa okienka kasy międzynarodowej, a kolejka jest dość pokaźna. Gdy podchodzę bliżej okazuje się, że to prawdziwa Wieża Babel. Pomiędzy ludźmi kręcą się reporterzy z TVN-u. Zagadują po angielsku potencjalnych pasażerów, słuchają ich historii o odwołanych lotach. Na jednej ze ścian wisi telewizor, w którym zdjęcia groźnie wyglądającej chmury przeplatają się ze wspomnieniami wczorajszego pogrzebu pary prezydenckiej.

Dwaj stojący za mną mężczyźni głośno się zastanawiają, o której jechać do Berlina. Rozkład pociągów oferuje szereg możliwości. Berlin to w ogóle pożądana destynacja wśród stojących w kolejce. To krok w kierunku Londynu, do którego wielu chce się dostać. Być może z północy wyspy uda się polecieć w kierunku Kanady i Stanów Zjednoczonych. 

Do Berlina chce pojechać Rosjanka, która stojąc w kolejce zaprzyjaźniła się z amerykańskim małżeństwem. Oni także postanowili szukać połączenia do stolicy Niemiec. Rosjanka jest pierwsza przy okienku kasy. - You stay here! - mówi do swoich nowych znajomym dramatycznym tonem - No tickets to Berlin for today! Niestety mówi prawdę. Warto dodać, że jest dopiero 11.30 przed południem...

W kolejce zawiązują się znajomości. Grupa ludzi, którzy dopiero co się poznali, rozmawia o wspólnych zainteresowaniach. Urocza Kanadyjka usilnie zagaduje lekko przestraszoną Rosjankę, która usiłuje się dostać do Moskwy. Ta druga w końcu chyba rezygnuje - przychodzi po nią jakiś mężczyzna i kobieta żegna się. Kanadyjka przenosi swoje zainteresowanie na mnie. Uspokaja, mówi, że w piątek samoloty na pewno będą już latały. Ja wolę dmuchać na zimne. Kolejka jest długa. Podczas rozmowy nie wypada mi tak po prostu wyjmować z plecaka książki i brać się za lekturę, dlatego stoję i mówię sobie w myślach: jak minę tę barierkę, to będę już blisko. Kiedy będę na wysokości tego automatu... tej plamy na ziemi... Zaklinanie czasoprzestrzeni w kolejce po bilet, którego może tak naprawdę nawet nie wykorzystam.

Po prawie 50 minutach docieram w końcu do okienka. Upewniam się, że informacje dotyczące zasad rezygnacji z biletu, których wczoraj udzielił mi przez telefon konsultat są prawdziwe. Kupuję bilet na pociąg, który ma mnie zawieźć z Warszawy do Berlina, a potem przez całe Niemcy do Bazylei. Do Zurychu kupię bilet już w Szwajcarii. Tak czy siak, dobrze, że zdecydowałam się na zakup dziś. Już teraz nie było dużego wyboru jeśli chodzi o miejsca...

Kiedy po wieczornym spacerze wracam do domu, wieści są nieco bardziej optymistyczne: od wtorku zostaje częściowo przywrócony ruch lotniczy. Jest bardzo duża szansa na to, że w piątek będzie normalnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz