sobota, 24 kwietnia 2010

Urlop. Notatki z samolotu

Światowy Dzień Książki spędziłam w sposób godny Światowego Dnia Podróży (czy taki w ogóle istnieje?). Spakowana jeszcze w nocy, będąc w pracy śledziłam uważnie czas wyświetlany w prawym górnym rogu ekranu mojego służbowego laptopa. 7 godzin… 5… 2…

Piszę ten tekst w samolocie, trochę jako remedium na lęki i stres. Samotna podróż samolotem niespełna dwa tygodnie po katastrofie prezydenckiego samolotu to, nawet przy sporym stanie świadomości na temat lotów, sytuacja nie do końca komfortowa. Gdzieś w tyle myśli czai się irracjonalny zapewne strach, nieco przyćmiony czerwonym winem wypitym podczas podróży.

Katastrofa Tu-154 siłą rzeczy przełożyła się w jakiś sposób na moje życie. Przynajmniej zawodowe. Praca w mediach nie uznaje w takim przypadku indywidualnej wrażliwości. Starałam się jak mogłam podejść do tematu na zimno, traktować redagowane teksty jak fikcję. Początkowo udawało mi się to całkiem nieźle - informacje o śmierci pasażerów rządowego Tupolewa brzmiały wszak nierealnie. Z biegiem czasu było coraz gorzej: obrazy trumien, zapłakanych twarzy, przekazywane obywatelom przez media nie dawały o sobie zapomnieć. Któregoś dnia wyszłam z pracy wcześniej. Szczęśliwa, że mam przed sobą tyle wolnych od obowiązków godzin zamknęłam się w pokoju z książką. I wtedy zza ściany usłyszałam głos spikera radiowego, informującego o przybyciu do Polski kolejnych ciał.

Urlop (na jego wizji cień położyła na jakiś czas chmura wulkaniczna, która przykryła na kilka dni dużą część Europy, uniemożliwiając normalne funkcjonowanie portów lotniczych) przyszedł, zdawałoby się, w porę. Cieszyłam się na mentalny odpoczynek po kilkunastu dniach życia wśród śmierci. Nie spodziewałam się, że przez okno hali warszawskiego lotniska zobaczę CASĘ, wojsko i tłum ubranych na czarno ludzi, oczekujących na ostatnie zidentyfikowane ciała katastrofy Tu-154.

Nie spodziewałam się, że tak inaczej wygląda to w rzeczywistości niż na ekranie telewizora. Niemal nieruchome, czarne postaci. Sylwetka CASY tak dokładnie znana z internetu i telewizji. Spojrzałam na zegarek: czas się zgadzał. Wyjechałam zatem na urlop wtedy, gdy ostatnie ciała z katastrofy wróciły do Polski. Makabryczne zestawienie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz