Perspektywę kilkugodzinnego pobytu na lotnisku w Dubaju witałam z lekkim przerażeniem, zwłaszcza, że chodziło o godziny nocne. Oczyma wyobraźni widziałam puste o tej porze hale i siebie samą na jakimś plastikowym krzesełku, zajętą nerwową drzemką, przerywaną atakami niepokoju o leżący obok bagaż. Wylatywałam z Dubaju około czwartej nad ranem lokalnego czasu z poczuciem niedosytu - wiedziałam, że od tej pory pomysł na odwiedzenie Zjednoczonych Emiratów Arabskich będzie za mną chodzić aż do czasu, gdy uda się go zrealizować.
Na lotnisku w Dubaju zaskoczyło mnie przede wszystkim to, że mimo późnej pory (byłam tam między północą a 3.30 czasu lokalnego) toczyło się tam bujne życie. Tysiące pasażerów przemierzających korytarze, przedstawiciele najróżniejszych kultur (ode mnie, ubranej w letnią spódnicę do kolan, po muzułmanki okryte szczelnie czarnymi tkaninami, spomiędzy których widać było jedynie oczy), gwar rozmów, otwarte wszędzie wokół kawiarnie i sklepy. Wśród tego wszystkiego - znane w Europie sieciówki, takie jak Starbucks, ale też miejsca, których nigdy nie widziałam.
Moją uwagę zwracają miejscowe wersje zapisu nazw znanych marek. Zafascynowana chcę zrobić zdjęcie. Czy można? Pytamy o to przechodzących strażników. Z rozbawieniem pytają, czy to ich chcemy fotografować, po czym mówią, że z robieniem zdjęć nie ma problemów.
Zwiedzamy miejscowe sklepy. Fascynują shishe, które można kupić w najróżniejszych odmianach i rozmiarach. Postanawiamy kupić którąś z niedużych przy okazji drogi powrotnej. Nie są drogie, a wybór jest naprawdę imponujący. Zauważam też czekoladowe wielbłądy, opakowane w złotawy papier. No cóż - my mamy czekoladowe zajączki, dlaczego inni nie mieliby mieć czekoladowych odpowiedników przedstawicieli lokalnej fauny?
Próbujemy ustalić, czy ceny proponowane w tutejszych sklepach są wysokie czy niskie. W wielu miejscach podana jest cena w dolarach. Szybko liczymy, że to dość standardowe kwoty, może nawet niższe niż te na europejskich lotniskach. Shake truskawkowy w ogromnym kubku kosztuje 5 dolarów.
Na lotnisku w Dubaju jest zielono. Pełno tu imponujących wysokością roślin, sztucznych bajorek, małych wodospadów. W połączeniu z ciepłym i wilgotnym klimatem tworzy to niesamowity, egzotyczny nastrój.
Nigdy nie zdarzyło mi się, by lotnisko zachęciło mnie do zwiedzenia jakiegoś miasta. Dubaj jest pierwszy. Wyleciałam zachwycona barwami, głosami, różnorodnością miejsca, w którym znalazłam się przecież trochę przypadkiem, w oczekiwaniu na kolejny samolot.
A czy mają tam wykładziny na podłogach i masażery do stóp oraz fitness dla tych, co chcą się zregenerować przed następnym lotem? Bo w Singapurze mają. ;)
OdpowiedzUsuńTego akurat nie widziałam. ;-) Ale mogłam mentalnie przegapić, nowe buty załatwiły mi stopy doszczętnie i biegałam po tym lotnisku boso. ;-)
OdpowiedzUsuń