sobota, 3 kwietnia 2010

Olbrzymi zając. A może królik?

Przy okazji ostatnich przedświątecznych zakupów w Sihlcity (centrum handlowe w Zurychu) natknęłam się na znanego chyba wszystkim zajączka Lindta. Od tych widzianych do tej pory odróżniały go gigantyczne rozmiary. Zając jest wielki i z pewnością nie zrobiono go z czekolady. 

Może to i lepiej, bo wizja zbiorowego zjadania wielkiego, czekoladowego zwierzaka jest dla mnie lekko obrzydliwa. Przypomina mi pewną scenę z czytanej w dzieciństwie radzieckiej książeczki Przygody Nieumiałka i jego przyjaciół, w której miniaturowi bohaterowie opalali się leżąc na arbuzach. Co prawda z arbuza przed konsumpcją zdejmuje się skorupkę, ale wyobrażenie półnagich, spoconych od upału ciał na czymś, co potem się je zawsze wydawało mi się mocno nieestetyczne.

Swoją drogą, te wielkie zające są dla mnie lekko przerażające. Nie wyglądają, jakby przejawiały pokojowe zamiary. Mało entuzjastyczna mina czekoladowych egzemplarzy w przypadku złotych olbrzymów kojarzy się z szaleństwem. Mnie one do kupowania produktów Lindta nie zachęcają.

Bo tych zająców podobno jest więcej. Jeden z nich stoi przed Galerią Mokotów w Warszawie. Ciekawe, czy w wersji polskiej jest to zając czy może królik. Olbrzym stojący przy Sihlcity ma wersję dwujęzyczną, przy czym w wydaniu niemieckim jest to Hase (zając), a we francuskim lapin (królik). Ale to tylko takie moje czepianie się, połączone z kiepską znajomością francuskiego. Zresztą, mnie się zające z królikami od zawsze mylą, więc dlaczego innym nie mogą? 

3 komentarze:

  1. Twego ptaszka i ściskam go serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak dla mnie to może nawet Cię zjeść tak jak prawdopodobnie Ty zjadasz te czekoladowe zające...
    Najlepiej by zaczął od odgryzania uszu... smacznego :)

    OdpowiedzUsuń