sobota, 3 kwietnia 2010

Na planetarnym szlaku, czyli mój Wielki Piątek





Na serwisach społecznościowych zapanowały święta. Wszyscy życzą sobie spokojnej i radosnej Wielkanocy, wysyłają wirtualne jajka. Pociągi pękają w szwach od liczby pasażerów udających się do rodziny. Moi znajomi piszą na Facebooku i Blipie o upieczonych ciastach, umytej podłodze. Pytają mnie też o stopień zaawansowania moich przygotowań.

A moje przygotowanie są w tym roku mizerne. Wolne dni postanowiłam wykorzystać przede wszystkim na odpoczynek. W przypadku Wielkiego Piątku był to wręcz odpoczynek aktywny. Wybraliśmy się na Uetliberg i zaliczyliśmy przeszło trzygodzinną wędrówkę. Pogoda była prześliczna.  Gdzieniegdzie leżały tylko resztki śniegu, które jakimś cudem jeszcze nie stopniały. Nasz pomysł na spędzenie tego dnia raczej nie odbiegał szczególnie od wymysłów przeciętnego Szwajcara, bo ludzi na Uetlibergu było prawdziwe zatrzęsienie - od dzieci po staruszków.




Spróbowałam zapomnieć na kilkanaście minut o swoim lęku wysokości. Było warto - zaliczyłam dziesiątki schodów i weszłam na wieżę widokową. Zurych wraz z jeziorem, widziane z wysokości blisko tysiąca metrów - coś niesamowitego. Szkoda tylko, że ceną za ten widok i zrobienie kilku zdjęć były trzęsące się nogi, które nie dawały mi o sobie zapomnieć jeszcze kilka godzin po wizycie na wieży. Dlaczego w prawie każdym ciekawym turystycznie miejscu muszą wybudować coś w rodzaju punktu widokowego, który absolutnie muszę zaliczyć, choć potem przez dłuższy czas chodzę roztrzęsiona? Podobnie było z Pomnikiem Odkrywców w Lizbonie. Kiedy pod nim stałam, widok maleńkich ludzi na jego szczycie fascynował mnie i przerażał. Na to, że sama wjadę na górę nie byłam do końca zdecydowana nawet po kupieniu biletów. W końcu wjechałam. Panoramę Belém zapamiętam pewnie na zawsze. Tak samo jak swoją panikę i telepiące się nogi.


W Wielki Piątek nie odbyłam drogi krzyżowej, ale zaliczyłam prawie całą Planetenweg - trasę spacerową z Uetlibergu, której kolejnymi punktami są elementy Układu Słonecznego w skali 1:1000 000 000. Zgodnie z tymi proporcjami zostały również potraktowane odległości między kolejnymi planetami. Zaliczyłam kulę Słońca, obejrzałam malutkiego Merkurego i Wenus. Przegapiłam Ziemię, przyjrzałam się Marsowi, Jowiszowi i Uranowi. Przed Neptunem mój żołądek zasugerował, że lekka zmiana trasy i udanie się na posiłek może być niegłupim pomysłem. I tak muszę tam wrócić i przejść całość - przecież przegapiłam Ziemię.

3 komentarze:

  1. Agato. ja spedziłam wczorajszy dzień w kuchni a dzisiejszy także, Planetenweg zaliczę jutro bez względu na pogodę.także i ja nigdy nie doszłam do Plutonu bo to chyba ze 14 km w jedną stronę.
    Wesołeych Świat i Smacznego Jajka b.

    OdpowiedzUsuń
  2. Basiu, mam rozumieć, że tu jutro będziesz?
    Ja mam dyżur do 15, a potem od razu szybko spadamy do Genewy.

    A co powiesz na jakieś spotkanko po 5.05? Będę wtedy kilka dni w Szwajcarii.

    OdpowiedzUsuń
  3. Agato, jakieś 300 m od miejsca gdzie mieszkam zaczyna się Planetenweg. Zapraszam. może być po 5.05.
    a tymczasem SMacznego Jajka . a jutro Obfotego Dyngusa

    OdpowiedzUsuń