środa, 30 czerwca 2010

Schwyzertüütsch, a może Schwiizerdütsch? Czyli "nie lubię tego"

Kiedy dwa i pół roku temu pojawił się w moim życiu temat wyjazdu do Szwajcarii, znajomi kiwali głową: no tak, tam to sobie poradzisz, w końcu mówisz po niemiecku. Próbowałam się trochę bronić, tłumaczyć, że język, którym posługują się mieszkańcy Helwecji nie do końca jest mową naszych zachodnich sąsiadów. Argument, że w niektórych regionach Polski też mówi się nieco inaczej niż w pozostałych nie jest w tym przypadku dobry. 

Kilka lat temu, gdy mieszkałam jeszcze w Krakowie, pracowałam dla pewnej korporacji. Byłam w zespole związanym z projektem dla szwajcarskiego klienta. Na moim biurku stał aparat telefoniczny podpięty pod bazylejski numer. Oczywiście początkowo bardzo przejmowałam się swoją nową pracą, a telefoniczne rozmowy w obcym języku mocno mnie stresowały. Byłam wtedy co prawda bezpośrednio po półrocznym pobycie na stypendium w Niemczech, ale czym innym jest pogawędka w cztery oczy czy to przy piwie, czy w sali wykładowej, czym innym zaś rozmowa telefoniczna o charakterze biznesowym. Najgorsze było jednak to, że początkowo w ogóle nie byłam w stanie zrozumieć moich rozmówców. Ciągle pamiętam to przerażenie: jak ja ich mogę tak w ogóle nie rozumieć? Z opresji wybawił mnie kolega z zespołu, tłumacząc, że dzwoniący Szwajcarzy mówią w swojej własnej odmianie niemieckiego. Zupełnie innej od tej, którą oboje znaliśmy. - Trzeba ich prosić, żeby mówili w Hochdeutsch - wyjaśnił Marcin. Sposób okazał się skuteczny: gdy mój rozmówca wyrzucał z siebie potok kompletnie niezrozumiałych dla mnie wyrazów, uprzejmie prosiłam o przejście na "właściwy" niemiecki. Zawsze działało. 

Oczywiście wiedziałam, że w Szwajcarii mówią "trochę po swojemu", nie przypuszczałam jednak, że różnice mogą być aż tak znaczące. Tak czy siak, po prawie dwóch latach mieszkania i pomieszkiwania w Zurychu wciąż nie znam Schwyzertüütscha. Poznałam konkretne słowa, używane np. podczas zakupów w sklepie. Wiem na przykład, że prosząc o siatkę nie powinnam mówić o "Tasche" tylko o czymś, co wymawia się "Sekhli". Co prawda przez pewien czas nosiłam się z zamiarem nauczenia się tego języka, ale zniechęcił mnie przykład koleżanki, która mieszkając w Zurychu, jeździ na studia do Bazylei, gdzie podobno mówią już zupełnie inaczej. Znajomy studiujący we Fribourgu z kolei opowiadał mi, że każdy nowy rok akademicki na jego uczelni zaczyna się od tego, że nowi studenci, pochodzący z różnych regionów Szwajcarii, wymieniają się informacjami na temat tego, jak u nich się mówi na dane przedmioty czy zjawiska. W kraju, który ma tylu mieszkańców co Londyn!

Na szczęście nie jest tak źle: od czasu do czasu moja pamięć uzupełnia się o kolejne, pojedyncze słówka, a sami Szwajcarzy mówią również w Hochdeutsch. Książki są wydawane zazwyczaj po niemiecku. Pocieszyły mnie także słowa pewnej Niemki z Hamburga, która zapewniała mnie, że gdy przyjechała po raz pierwszy do Zurychu, sama miała problem ze zrozumieniem czegokolwiek.

Były też śmieszne sytuacje: z panią w Ikei, która załatwiała nam transport pierwszych mebli do mieszkania, dogadywaliśmy się tak, że mówiliśmy coś po niemiecku, a ona zapisywała to na kartce, jakby dla potwierdzenia, że mamy to samo na myśli. Pewnym problemem mogą być kontakty z ludźmi pracującymi w sektorze usług - wielu z nich to imigranci, np. z krajów bałkańskich, którzy znają tylko Schwyzertüütsch

O istnieniu Schwyzertüütscha, którego nie tylko nie znam, ale i nie lubię, przypomniał mi ostatnio Facebook, sugerując, bym "polubiła to". Problem polega na tym, że nie lubię. Moja językowa pasja chowa się w tej sytuacji w kąt, a motywacja do nauki rozpływa się w powietrzu. 

Warto zerknąć: http://pl.wikipedia.org/. Jak widać, język, o którym mowa, nie ma nawet jednolitego zapisu. Jest wesoło.

1 komentarz:

  1. Agato, to koniecznie musisz poznać walliserdusch. jest taki miekki i pełen romańskich naleciałości.
    Choć to język bez reguł to młodzież pisze w nim między sobą.
    pozdro i czekam aż tu zawitasz. Na początku trochę podpoiwem..;))

    OdpowiedzUsuń