niedziela, 20 czerwca 2010

O dopłacie, do której nie doszło, czyli jak zamienić TLK w IC

Na wybory wybrałam się pociągiem. Chcąc oddać głos, musiałam pojechać do Krakowa, w którym jestem zameldowana. Będąc w rozjazdach, nie byłam w stanie załatwić wcześniej formalności związanych z dopisaniem się do innego okręgu wyborczego. No, ale ponieważ ja Kraków bardzo lubię, cały plan nie wydawał mi się aż tak straszny.

Pociągi kursujące między Lublinem a Krakowem są mi znane od lat. Jeżdżę nimi regularnie od 18. roku życia. Przez te dziewięć lat sporo się zmieniło: podczas moich pierwszych wypraw trasę tę obsługiwały pociągi ekspresowe, które trasę pokonywały w cztery (a w przypadku porannego pociągu Kraków-Lublin były to nawet niepełne cztery!) godziny. Co prawda miałam do dyspozycji tylko dwa bezpośrednie połączenia na dobę, ale kto w wieku maturalnym przejmuje się takimi bzdurami? Ważne, że da się dojechać.

Byłam na pierwszym lub drugim roku studiów, gdy ekspresy zastąpiły na tej trasie pociągi pospieszne. Niby było o jakieś dziesięć złotych taniej (odpadała konieczność wykupienia miejscówki). Tłok i ryzyko braku wolnych miejsc, wynikające z rezygnacji z systemu miejscówek szczególnie mi nie przeszkadzał - gdy wiedziałam, że może być problem (np. przed świętami), po prostu wsiadałam na Płaszowie. Pociąg dojeżdżał na Dworzec Główny niemal pusty i tam dopiero następowało natarcie pasażerów. Niestety, pospieszny zatrzymywał się na różnych mniejszych stacjach, co znacznie wydłużało podróż. Mój rekord bez opóźnień na tej trasie to ponad sześć godzin. Dodam, że Kraków dzieli od Lublina coś ponad 300 km...

Ostatnio omawianą trasę objęły we władanie Tanie Linie Kolejowe. Objawiło się to m.in. tym, że bilety lekko zdrożały, reszta - jak mi się wydaje - pozostała bez zmian. Te same lekko śmierdzące składy, ten sam, zdecydowanie zbyt długi czas podróży. Tylko pasażerów jakby mniej, co wynika może z faktu, że od kilku już lat nie jestem studentką i nie jeżdżę w typowych dla studentów dniach. 

Dziś na odcinku od Lublina do Radomia jechał ze mną w przedziale młody mężczyzna. W Radomiu natomiast dosiadła się para młodych ludzi - anglojęzyczny chłopak i Polka, która przed odjazdem pociągu rozmawiała przez okno z matką. Rodzicielka była bardzo zniesmaczona faktem, że córka podróżuje TLK. Tłumaczyła jej, że to "syfny", niebezpieczny pociąg, że powinna zrobić dopłatę do pierwszej klasy i jechać IC, bo "tam są miękkie siedzenia i wyższy komfort, a tu to nikt nie jeździ i jest niebezpiecznie, no a tamto to inny przewoźnik, inna firma". Pani w średnim wieku łypała przy okazji na mnie okiem, jakbym - ruda, w za szerokich jeansach, z Łowcami Diuny na kolanach stanowiła autentyczne zagrożenie dla jej trzydziestoletniej, jak wynikało z rozmowy, córki. Cóż - młoda kobieta z rad matki nie skorzystała. I bardzo dobrze, bo z Radomia do Krakowa da się dostać InterCity, ale... jadąc z przesiadką w Warszawie. A do stolicy i tak trzeba dojechać korzystając z usług Kolei Mazowieckich. Z pewnością zaś żadna dopłata nie zamieni pociągu TLK na IC. A tak przy okazji: połączenia TLK obsługuje firma PKP Intercity.

Uwielbiam, gdy ludzie wypowiadają się na tematy, o których nie mają zielonego pojęcia, przy okazji dodając coś do ogólnie funkcjonujących mitów. Podróże koleją w Polsce nie należą do szczególnie komfortowych. Ciągłe opóźnienia, nieprzyjemny zapach, a także fakt, że pasażerem rzuca w nich na prawo i lewo - to wszystko prawda. Ale bez przesady. Czepiajmy się tego, co naprawdę działa źle i wyciągajmy prawdziwe argumenty. Bo po tym co dziś widziałam mam wątpliwości, czy ta pani w ogóle jechała pociągiem w ciągu ostatnich 10 lat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz