piątek, 25 czerwca 2010

Spakowana, jeszcze tu

Nie lubię się przeprowadzać. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że w moich ustach stwierdzenie to brzmi nieco głupio. Przeprowadzam się w końcu regularnie od czasu, gdy skończyłam dziewiętnaście lat i wyjechałam z małego Lubartowa na studia do dużego Krakowa. Zresztą, nawet w królewskiej stolicy nie mogłam usiedzieć na miejscu: mieszkania zmieniałam kilkakrotnie. Nawet to, w którym nocuję podczas moich obecnych krakowskich eskapad nie jest już tym, z którego korzystałam przed wyjechaniem z Krakowa "na stałe".

Spakowałam rok swojego życia do przepastnych toreb i walizek. To i owo wylądowało w koszu na śmieci - np. puste flakoniki po perfumach. Przed pozbyciem się ich zrobiłam sobie jeszcze zapachowy seans. Podobno ludzie, których cechuje ułomność w zakresie któregoś ze zmysłów odrabiają to z nawiązką na innym polu. Jeśli to prawda, to słaby wzrok wynagradza mi częściowo zmysł zapachów. Bo to, że czuję potrawy gotowane przez sąsiadów to dopiero początek: mam bzika na punkcie tego, co da się wyczuć. Skutkuje to również swoistą obsesją na punkcie tego, czym pachnę ja sama. Wcieram w siebie przeróżne substancje z nieprzemijającą misją usunięcia może naturalnego, może właściwego zapachu człowieka, jego życia i trudu.

Zapachy przywodzą mi na myśl miejsca, ludzi, konkretne momenty. Nie wszystkie spośród tych, z którymi się dziś rozstałam, naprawdę lubiłam. Były wśród nich takie, które pełniły funkcję pewnych stymulatorów. Były takie, które zostały przez sentyment. Były przecież i te, które wiązały się z jakimiś konkretnymi nadziejami na nowy początek, kasację przeszłości. Choć tak naprawdę nigdy nie wierzyłam do końca w teorie, które mogłyby zmienić życia. Zapachy też nie mogą.

Zostawiam za sobą spory kawałek życia. Pozwalając sobie na rozpłynięcie się w sentymentach. Dlaczego nie? Przecież nie wrócę już do tego domu. Jeśli będę tęsknić, wspomnienia zawsze mogę przywołać konkretnymi zapachami. Albo przeczytam stosowny fragment z prowadzonego przeze mnie od blisko dziesięciu lat dziennika, którego wydaniem uwielbiam straszyć bliźnich zamieszanych w jakiś sposób w moje życie.

Coś we mnie krzyczy, żebym została. I coś zostaje. Czuję się głupio i sentymentalnie. I na swój sposób dobrze mi z tym. 

Jeszcze tu wrócę, prawda?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz