niedziela, 15 sierpnia 2010

Książki, książki, wszędzie książki...

Kolega powiedział mi kiedyś, że lubi kawiarnie, w których spotyka ludzi czytających książki. Sympatyczne kryterium; zresztą sama należę do knajpowych czytelników. Uwielbiam miejsca, w których są warunki do tego, by wyciągnąć książkę i, popijając czy to kawę czy piwo, zagłębić się w lekturze. Jestem niepoprawną konserwatystką, jeśli chodzi o czytanie: owszem, zdarza mi się czasem coś przeczytać w wersji elektronicznej i potrafię z tego czerpać przyjemność, ale mając do wyboru papier i ekran z pewnością wybiorę to pierwsze. Książki szeleszczą i pachną. Tego na dłuższą metę nie da się niczym zastąpić.

Niestety, wartością bezcenną staje się po pewnym czasie przestrzeń, którą książki zajmują. Podczas ostatniego pobytu w Krakowie wzięłam na siebie zadanie ustawienie na półkach blisko tysiąca egzemplarzy, w ramach ostatecznej przeprowadzki ze starego mieszkania do nowego. Wydawało mi się, że czeka mnie może lekko wyczerpujący, ale przecież miły wieczór: ustawianie kolejnych książek na wytartych ściereczką półkach, alfabetycznie, według autorów...

No cóż - ustawiałam te książki przez dwa kolejne wieczory, a i tak nie udało mi się zrobić wszystkiego. Trochę czasu zajęło mi przenoszenie kolejnych porcji z pokoju z pudłami do pokoju z półkami. A kiedy już wzięłam się za ustawianie, co chwila okazywało się, że absolutnie muszę zajrzeć do kolejnej z książek, odszukać nagle przypomniany cytat, sprawdzić imię bohatera, zakończenie... Dodatkową komplikacją był system ustawiania, przy którym upieram się od lat: kryterium alfabetyczne, według autorów, jest na pewno praktyczne. Tyle, że po dwóch wieczorach starań, by spełnić wymogi tego kryterium, czułam się jak po wysokogórskiej wspinaczce. Nie mówiąc już o tym, że w pokoju zrobiło się dużo mniej miejsca.

Muszę pomyśleć o profesjonalnych półkach sięgających sufitu. Bo przecież nie ulegnę namowom znajomego, który tak bardzo poleca Kindle'a. Co prawda gdzieś w głowie zapala mi się lampka przypominająca, że całkiem sporo moich książek jest u rodziców, a i w Szwajcarii w ciągu dwóch lat zgromadziliśmy ich dość dużo...  W dodatku do każdego egzemplarza jestem na swój sposób przywiązana. Obsesyjnie pamiętam co komu pożyczyłam. Ale przecież nie zrezygnuję z pachnących stron i szelestu. Prawda? Prawda?:)

To tylko taka refleksja, która naszła mnie po odłożeniu kończonej właśnie książki. Kolejna już na mnie czeka: jeszcze świeża, kilka dni temu przyniesiona z księgarni. 

1 komentarz: