Ostatnio jest tak, że brakuje mi czasu na cokolwiek. Oczywiście ten i ów parsknąłby śmiechem na takie stwierdzenie, bowiem moje życie towarzyskie kwitnie. Na początku tygodnia miałam już "obstawione" wszystko do kolejnego wtorku włącznie. Do tego dochodzi konieczność stopniowego sprzątania miejsca zamieszkania, które opuszczam, pakowanie się, oddawanie nie swoich rzeczy, które leżą bądź leżały na moich półkach, w szafkach, szufladach... No i praca. Sytuacja wygląda zatem tak, że jestem zupełnie nie na czasie, a informacje o pewnych sprawach docierają do mnie zupełnie przypadkiem.
W taki właśnie sposób weszłam wczoraj w nocy w posiadanie informacji o możliwym ślubie księcia Williama (link). Wiadomość co najmniej straszna, biorąc pod uwagę, że to nie tak miało być. To ja miałam zostać żoną księcią Williama, a w najgorszym razie kogoś bardzo do niego podobnego (jego żoną chciała też zostać moja najlepsza przyjaciółka z czasów podstawówki, więc siłą rzeczy musiałyśmy się jakoś podzielić). Sprawa nie należała oczywiście do prostych: księcia należało najpierw jakimś cudem poznać i zachwycić swoją osobą do tego stopnia, by porzucił konwenanse i zdecydował się na związek z kimś, kto nie tylko nie ma korzeni w brytyjskiej arystokracji, ale w ogóle nie pochodzi z tamtych okolic. Z przyjaciółką pocieszałyśmy się tym, że na osiągnięcie celu mamy spokojnie jakieś kilkanaście lat. W tym czasie powinnyśmy w miarę opanować angielski i stać się tak piękne, by powalić księcia na kolana.
Co do mnie, życie pokazało, że pewne plany nie należą jednak do prostych. Po jakichś piętnastu latach od postanowienia, że wyjdę za Williama, co prawda potrafię rozmawiać w jego ojczystym języku, ale w Londynie byłam tylko raz. Bardzo brzydka może nie jestem, ale do piękności typu salonowego ciągle mi daleko. No i w międzyczasie wyszłam za mąż, a jakoś nie wydaje mi się by książę był zainteresowany polską rozwódką wywodzącą się z mieszczańskiej rodziny. Porażka na całej linii.
Nieco lepszą sytuację ma moja przyjaciółka, która jest wolna i skończyła anglistykę. Zawsze to jakiś krok do przodu. Musi jednak się spieszyć - podobno zaręczyny księcia mogą być ogłoszone już w przyszłym miesiącu. No, ale dla chcącego...
Ty to potrafisz człowieka zaskoczyć!
OdpowiedzUsuńhahhaha.. serio?? bo ja to miałam wyjść za jego ojca. Mimo srogich paszportowych obciachów marzyłam o Londynie, ale stryj mego Taty nie śpieszył się z zaproszeniem koniecznym do paszportu, Niestety , jeszcze przed maturą zaproszenie do Londynu odeszło razem z nim w zaświaty. I tak mi książe Karol umknął w siną dal....;)))
OdpowiedzUsuńBasiu, podobał Ci się Karol? Kurczę, byśmy były rodziną....
OdpowiedzUsuńGdy był młody , to może był uroczy. nie wiem, nie było dane nam się spotkać . ;))) w końcu brzydki nie był, a mężczyzna musi być uroczy a nie piękny....bo piękni są uwodzeni przez wszystkie kobiety....;))) no popatrz, o włos niemal, ale miałabyś teściową...bombową..;)) hehehe
OdpowiedzUsuń