Z wynalazku karty do bankomatu korzystamy w zasadzie wszyscy. To element naszego życia. Do tego stopnia, że na co dzień nie zaprzątamy sobie głowy jego istnieniem. Od czasu do czasu z karty trzeba skorzystać: wsunąć ją w otwór bankomatu, wstukać pin, schować... i w zasadzie znów można o niej zapomnieć.
Ja zapomniałam do tego stopnia, że nagle stanęłam w obliczu niemal całkowitego braku dostępu do gotówki. I to bynajmniej nie w wyniku kradzieży portfela.
We wtorek rano siedziałam na lotnisku w Zurychu i spokojnie popijałam gorącą herbatę. W pewnej chwili postanowiłam sprawdzić położenie portfela w podręcznym plecaku. No i coś mnie tknęło: że chyba jakiś czas temu, kiedy patrzyłam na kartę bankomatową, coś mi się rzuciło w oczy... Spanikowana zaczęłam przeszukiwać przegródki w portfelu. No tak: moje obawy się potwierdziły. W czasie, kiedy byłam na urlopie, upłynęła ważność karty. A ja miałam przy sobie 60 zł i 30 franków szwajcarskich. Plus silne podejrzenie, że nowa karta zapewne została mi wysłana do Krakowa, a ja na co dzień przebywam w Warszawie.
Na pomoc ruszył Dawid, który ma konto w innym banku. Niestety, karta do jego polskiego konta też była już nieważna. Pozostawało mi cieszyć się, że kilka lat temu wpadłam na pomysł posiadania karty kredytowej. Dzięki niej wizja kolejnych dni nie wyglądała aż tak strasznie.
Po dojechaniu taksówką z bagażem do mieszkania w Warszawie, z 60 zł zostało mi jeszcze 30. Zakupy kupiłam na kredyt, ale za sałatkę, po którą poszedł podczas wieczornego dyżuru kolega z pracy, zapłaciłam już gotówką. I tak oto pozostałam bez polskiej waluty przy duszy już pierwszego dnia. Na szczęście jednym z wydatków było pożyczenie 16 zł koleżance, która z kolei następnego dnia zapłaciła za moją zamówioną do redakcji chińszczyznę. Nie było tak najgorzej.
Dwa dni po powrocie znalazłam na swoim pracowym biurku kopertę zaadresowaną przez teściową z Krakowa. Byłam uratowana: karta przyszła. Moja radość nieco stopniała, kiedy pan na infolinii poinformował mnie, że będę mogła jej używać dopiero nazajutrz (byłam już na etapie wydawania zamienionych na złotówki franków).
Oczywiście rozważałam wizytę w banku i proszenie o wypłacenie mi pieniędzy na podstawie dowodu osobistego. Tyle, że takie przedsięwzięcie wymaga czasu, a poza tym gotówki na opłacenie transportu miejskiego. Bardziej zatem przemawiał do mnie pomysł przelania na konto kogoś znajomego pieniędzy, które następnie za pośrednictwem tego kogoś mogłabym wypłacić.
Wszystko jednak skończyło się dobrze i dziś, po 3 dniach finansowej niepewności, mogłam wreszcie wypłacić swoje pierwsze od dawna 50 zł. Których, odzwyczajona od gotówki, nawet nie ruszyłam.
Wnioski? Uzależnienie od plastiku jest straszne. A jak pokazuje moja historia, nie bardzo da się od niego uciec.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz