Tym, co na swój sposób zafascynowało mnie podczas pobytu na Malediwach, to niesamowita umiejętność obsługujących nas kelnerów i barmanów do zapamiętywania twarzy. Dla mnie większość z nich przez kilka kolejnych dni wyglądała podobnie: niscy, przeważnie bardzo szczupli i młodzi chłopcy i ciemniejszej skórze. Ich rysy zaczęłam rozróżniać może trzeciego dnia, początkowo wyróżniając tych najbardziej charakterystycznych. To chyba naturalna reakcja w przypadku nagłego kontaktu z przedstawicielami innej rasy: zauważamy ich cechy ogólne, z trudem zapamiętując szczegółowe. Logika podpowiada, że mechanizm ten powinien działać w obie strony. I zapewne tak jest. Tym bardziej zaskoczyło mnie, że chłopak, który przyniósł nam wodę do picia pierwszego wieczoru i oświadczył, że będzie nas obsługiwał w restauracji do dnia naszego wyjazdu, przy okazji każdego posiłku pojawiał się jakby znikąd i pytał, co u nas słychać.
Podobnie było w pobliskim barze. Spowodowało to nawet drobne nieporozumienia - barman, który rozmawiał z nami pierwszego wieczoru, zapytał skąd jesteśmy. "Poland" zrozumiał jako "Holland" i pochwalił się, że zna holenderskie słowo: "dankuwel". Z jakiegoś powodu naszą pierwszą myślą było to, że chodzi o zniekształcone "dziękuję" i zareagowaliśmy entuzjastycznie. Gdy wychodziliśmy, barman krzyknął za nami "dankuwel" i tym razem zrozumieliśmy już pomyłkę. Nie prostowaliśmy tego - nasze domniemane holenderstwo w tej sytuacji niczego nie zmieniało. Zawsze kiedy żegnał nas po holendersku uśmiechaliśmy się radośnie, jak gdyby było to pozdrowienie, którego używamy na co dzień.
Zastanawialiśmy, na ile dobrze opłacani są barmani w ośrodku. Wśród nich, oprócz obywateli malediwskich, byli też chłopcy m.in. z Bangladeszu i Sri Lanki. Pewien mechanizm, który poznaliśmy dość szybko, kazał nam dość do wniosku, że jednak nie zarabiali rewelacyjnie.
Po południu w barze obowiązywały Happy Hours. Objawiało się to m.in. tym, że jeśli zamówiło się jednego drinka, drugi przychodził gratis. Za wszelkie płatne usługi należności nie uiszczało się gotówką - należało podać numer pokoju i wtedy kwota została doliczana do ogólnego rachunku, który należało zapłacić przed wyjazdem. W takim przypadku przed wyjściem z baru należało podpisać rachunek - również wtedy, gdy opiewał on na kwotę 0 $ (czyli w przypadku napojów, które mieliśmy wliczone w cenę pobytu, jak np. wino). Cały ten system działałby zapewne sprawnie, gdyby nie pracujący tu barmani.
Podczas całego pobytu kilkakrotnie zaproponowano nam coś w rodzaju ubicia interesu - sprzedawano nam drinki za dużo niższą niż wynikało z menu cenę, ale płaciliśmy za nie gotówką. Nie wiązało się to też z żadnym podpisywaniem rachunków. Doszliśmy do wniosku, że pieniądze idą zapewne bezpośrednio do kieszeni barmanów, którzy z kolei w takich sytuacjach nie rozliczają się z alkoholu wykorzystanego do przygotowania napojów.
Co ciekawe, nigdy nie zdarzyła się sytuacja, by jeden barman zaproponował nam takie coś dwukrotnie. Przypadek?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz