niedziela, 23 maja 2010

O zamkniętych sklepach słów kilka

Kiedy dwa lata temu w Zielone Świątki zastałam zamknięte sklepy, byłam wściekła. Właśnie na ten dzień wyznaczyłam sobie termin kupienia pewnej płyty. Niedziela, wolne, możliwość spania do południa i odbycia leniwej wyprawy do Galerii Krakowskiej. Do pewnego momentu wszystko szło świetnie. W Galerii Krakowskiej było zresztą sporo ludzi. Tyle, że wszystkie sklepy były zamknięte - co mało kto przewidział.

Robiąc dobrą minę do złej gry, postanowiłam spędzić dzień rodzinnie. Obiad w jakiejś knajpie, potem może piwo... Sprawa okazała się jednak trudniejsza, niż sądziłam. Byliśmy w kilku knajpach, zostaliśmy może w piątej - w poprzednich wszystkie miejsca były zajęte. W końcu udało się usiąść w pizzerii Dominium, która bynajmniej pierwszego miejsca na naszej liście nie zajmowała. Rynek, a raczej wypełniający go tłum, sprawiał wrażenie totalnie zdezorientowanego: no bo jak to, niedziela, dzień wolny od pracy, nie może być przeznaczony na robienie zakupów? Muszę przyznać, że podzielałam zdanie tłumu: byłam wściekła, a pizza ze szpinakiem łagodziła stan moich nerwów zaledwie częściowo.

Dzisiejsze koncumpcyjne wariactwo w Krakowie przyjęłam już łagodniej. Do sklepów nawet nie próbowałam zachodzić, odkąd rano z bólem w sercu uświadomiłam sobie, że z racji święta moje plany odwiedzenia zakładu fryzjerskiego spełzną na niczym. 

Nie wiem, czy wytłumaczenie, że przy zamkniętych sklepach ludzie spędzą dzień z rodziną do mnie trafia, czy też nie. Do pewnego stopnia to zapewne kwestia indywidualna. Jeśli chodzi o sam fakt zakazu handlu, budzi on we mnie sprzeciw. Sklepy otwarte w dzień świąteczny nie rażą mnie. Natomiast, podczas blisko rocznego pobytu w Szwajcarii i półrocznego w Niemczech przyzwyczaiłam się do tego, że zakupów nie zrobię nie tylko w Zielone Świątki, ale w jakąkolwiek niedzielę. Efekt? Nauczyłam się robić zakupy w sobotę, a niedzieli nigdy nie psuła mi wizja zakupów. No, chyba że zapomniałam o kupieniu czegoś naprawdę ważnego - wtedy zawsze pozostawało wyjście w postaci wyprawy na stację benzynową. Czyli, jeśli trzeba było - dało się.

Co do mnie samej, Zielone Świątki spędzam delektując się Krakowem. Zamknięte sklepy mi nie przeszkadzają - i tak muszę jeść na mieście z racji tego, że nie posiadam kuchni. 

1 komentarz:

  1. Ja wczoraj pojechałam po młotek (syn kończył projekt i bez młotka ani rusz) i "pocałowałam klamkę" galerii handlowej. Szczerze mówiąc, mimo pewnego kłopotu, nawet mnie to ucieszyło. Bo przecież to nie jest normalne, żeby ludzie musieli zasuwać 7 dni w tygodniu. A ja powinnam była ten młotek kupić w sobotę lub w każdy inny dzień. Nawiasem mówiąc, obyło się bez młotka. :)

    OdpowiedzUsuń