Juan przeciskał się w swoim wysłużonym subaru przez zakorkowane ulice Santo Subito. Coś mu mówiło, że Alicia, która przez telefon brzmiała, jakby wymagała od niego niemalże teleportacji do willi Moravskiego w Esperal, trochę sobie jednak poczeka. Oczywiście tak nie powinno być - w tej sytuacji każdy kwadrans działał na ich niekorzyść. Nawet jeśli fakt śmierci brata jednego z najsilniejszych osób w państwie nie przedostał się jeszcze do prasy, to nie ma najmniejszych szans, by taki stan rzeczy trwał w nieskończoność. Wprawdzie media miały teraz niewyczerpane źródło inspiracji dzięki trwającej właśnie w stolicy wizycie dyplomatycznej polityków z Polski, ale odpowiednio istotny skandal miałby szansę przebicia się na pierwsze strony.
To właśnie wspomniana wizyta była główną przyczyną koszmarnych korków paraliżujących miasto. Co prawda o tej porze, w godzinach szczytu, zawsze było z tym kiepsko, teraz jednak można było mówić o prawdziwym horrorze: centrum miasta zostało całkowicie wyłączone z ruchu, a wraz z nim kilka kluczowych ulic, co miało zagwarantować swobodę przemieszczania się dla kolumn wozów dyplomatycznych. Juan był pewien, że organizatorom całego tego cyrku udało się osiągnąć zamierzony cel i że mili goście z Polski nie doświadczają tego, z czym zwykły mieszkaniec tego miasta mierzyć się będzie w ciągu najbliższych dni - stojącym tłumem warczących aut, wydzielających smrodliwe opary w kolejne słoneczne, upalne popołudnie, tak typowe dla San Escobar.
Wciskając raz po raz pedał gazu i hamulca Juan myślał o tym, że ta sprawa nie może skończyć się dobrze. Najbliżsi Hectora Moravskiego nie umierali tak po prostu. Tym bardziej nie stawali się ofiarami morderstwa. A jeśli już niemożliwe stawało się rzeczywistością, należało się liczyć z prawdziwym politycznym (i nie tylko) trzęsieniem ziemi.
Oficjalnie Hector Moravski był zwykłym biznesmenem, który miał szczęście dorobić się dzięki wyjątkowo lukratywnemu kontaktowi z pewną znaną amerykańską firmą z siedzibą w Nowym Meksyku. Od lat dostarczał im sanestobariańskie kurczaki, pojawiające się potem na stołach barów szybkiej obsługi w Santa Fe, Albuquerque, a także, o czym wiedzieli bardziej wnikliwi obserwatorzy tematu, większych metropolii innych stanów USA. To była oficjalna część kariery Moravskiego. Natomiast tajemnica, która otaczała cały proces hodowli kurczaków, kompletny brak dostępu do olbrzymich połaci ferm kurzych, chronionych bardziej niż rezerwy złota na Wall Street w Nowym Jorku, wreszcie totalna cenzura nałożona na prasę w kwestii interesów prowadzonych przez Hectora - wszystko to sprawiało, że w czystą sprzedaż drobiu trudno było uwierzyć.
Sam szef koncernu był postacią powszechnie znaną i szanowaną. Był zapraszany na większość uroczystości państwowych, to on przecinał wstęgi podczas otwierania nowych odcinków autostrad, to jego pokazywali kamerzyści filmujący obchody kolejnych rocznic odzyskania niepodległości, wreszcie - to on zasiadał w pierwszym rzędzie bazylik podczas licznych w tym kraju świąt kościelnych. Był szarą eminencją i choć w hierarchii państwowej nie zajmował żadnego znacznego miejsca, wydawał się mieć o wiele większe wpływy niż jego bezpośrednio związany ze światem polityki brat Santiago. Ten ostatni, od lat obecny na scenie politycznej San Escobar, z natury cichy i mało rzucający się w oczy, zaczął w ostatnich latach odgrywać coraz poważniejszą rolę w parlamencie. Tylko niewielka różnica głosów w ostatnich wyborach sprawiła, że ostatecznie nie zasiadł w fotelu premiera.
Mimo porażki formalnie pozostawał jedną z ważniejszych osób w państwie. W praktyce jednak wciąż tkwił w cieniu swojego brata bliźniaka, choć fakt, że facet sprzedający Amerykanom kurczaki zdaje się mieć większą władzę niż gość, który otarł się o tekę premiera, zakrawał na absurd.
O tym właśnie myślał Juan, przesuwając się wolno wzdłuż zatłoczonych ulic Santo Subito, w kierunku autostrady, która prowadziła wzdłuż wybrzeża i urokliwych, nadmorskich miejscowości. Esperal, w którym swoją willę wybudował Santiago Moravski, leżący obecnie bez życia i pilnowany przez Alicię, był jedną z nich.
W normalnych okolicznościach Juan nie miałby nic przeciwko spontanicznemu wypadowi do Esperal. To było dobre miejsce do zaszycia się na weekend. Ale obecne okoliczności dalekie były od normalnych.
W normalnych okolicznościach Juan nie miałby nic przeciwko spontanicznemu wypadowi do Esperal. To było dobre miejsce do zaszycia się na weekend. Ale obecne okoliczności dalekie były od normalnych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz