piątek, 20 stycznia 2017

Czytelnicze podsumowanie, czyli co dobrze mi się czytało w 2016 roku

Słuchajcie, San Escobar jest jak najbardziej wciąż na tapecie, ale muszę zrobić małą przerwę na notkę podsumowującą moje czytanie w 2016 roku, bo jak tak dalej pójdzie zastanie nas tu grudzień i będę mieć dwa lata do nadrobienia.

Czytelniczo to był bardzo dobry rok. Mimo różnych zawirowań, zmian, przeprowadzek, parokrotnego zmieniania kraju pobytu i grudnia wypełnionego składaniem mebli z Ikei (po złożeniu zawartości kilkudziesięciu kartonów stanowczo uważam, że ludziom którzy składają to za pieniądze płaci się za mało) moje czytelnicze doświadczenie zwiększyło się o 155 tytułów.

Nie, nie omówię tu 155 książek. Zajęło by mi to pewnie więcej czasu niż napisanie wszystkich odcinków mojego kryminału o San Escobar. Po zastanowieniu stwierdziłam też, że nie będę Was raczyć opiniami o kiepskich książkach. Zrobię tylko jeden mały wyjątek. "Nakarmić kamień" Bronki Nowickiej przeczytałam już kilka miesięcy temu i do dziś nie potrafię zrozumieć fenomenu, który nakazał członkom jury nagrodzenie tej książki nagrodą Nike. Serio, Nobel dla Dylana to przy tym rewelacyjna decyzja.

No dobrze, przejdźmy do pozytywów. Od czasu do czasu ktoś prosi mnie o polecenie "fajnej książki", dla siebie bądź na prezent, może więc ta notka na coś się przyda.

W 2016 roku rozpoczęłam przygodę z serią kryminałów Katarzyny Puzyńskiej. Nie żałuję. Lekkie, przyjemne, swojskie. W sam raz na czas przeprowadzek i długie jesienne wieczory w tym coraz ohydniejszym świecie. Swoją drogą, zauważyliście, że bohaterowie współczesnych powieści, tych z półki "rozrywka", często nie mają poglądów politycznych? I bardzo mnie to cieszy. Będę wracać do kolejnych tomów serii Puzyńskiej, to dobre schronienie przed rzeczywistością.

Chciałam się też pochwalić, że w końcu przeczytałam biografię Steve'a Jobsa pióra Waltera Isaacsona i bardzo mi się podobała. Mam ogólną słabość do biografii, może przez to, że od dziecka piszę pamiętniki. Tę konkretną przeczytałam w bardzo dobrym momencie, niedługo przed wyprowadzką z Doliny Krzemowej, dzięki czemu zdążyłam jeszcze podjechać pod dom rodziców Jobsa, ten od słynnego garażu. Niestety okazało się, że przyjeżdża tam bardzo dużo ludzi, co wkurza jego obecną mieszkankę. W ogóle się jej nie dziwię, choć ja na jej miejscu na pewno nie chciałabym mieszkać w domu, pod który codziennie ktoś podjeżdża robić sobie selfie.

Skoro już jesteśmy przy tematach okołobiograficznych, to przy okazji polecę pozycję "Genialni. Lwowska szkoła matematyczna" Mariusza Urbanka. Książka przedstawia sylwetki i losy, zarówno zawodowe jak prywatne, grupy genialnych uczonych, którzy zaczynali swoją karierę w przedwojennym Lwowie. Jeśli ktoś tak jak ja interesuje się trochę projektem Manhattan, to znajdzie tu coś dla siebie.

Wśród luźniejszych książek, które zapamiętałam bardzo pozytywnie, na pewno jest "Najlepsza książka świata" Petera Stjernstroma. Pewnie nie każdemu się spodoba, ale ja mam trochę prymitywne poczucie humoru i sceną, w której bohater mówi "ty pieprzony muffinie", autor kupił mnie kompletnie. Polecam w ramach rozrywki.

Czas na podziękowania dla Kasi O., która poleciła mi książkę "Tales of the City". Ta powieść to dokładnie takie San Francisco, jakie znałam i jakie czułam. Opowieść o grupie młodych ludzi żyjących w tym dość specyficznym mieście pod dachem pewnej przemiłej hodującej marihuanę pani to historia osobistych dramatów, radości i tajemnic. Wszystko w mocno hippisowskim klimacie Kalifornii lat 70. Naprawdę bardzo się cieszę, że Armistead Maupin napisał tego więcej części. Kilka mam już za sobą i na pewno będę wracać.

Bardzo podobały mi się "Czarne liście" Mai Wolny. To opowieść o historyczce badającej relacje polsko-żydowskie w latach czterdziestych. W historię jej starań o zachowanie pamięci o wydarzeniach sprzed kilkudziesięciu lat wpleciony jest dramat zaginięcia córki, być może uprowadzonej przez ojca. Dobra, przepełniona ciepłą wrażliwością książka.

Lektura książki "Białystok" Marcina Kąckiego nie była może przyjemna w dosłownym znaczeniu tego słowa. Była poruszająca. To obraz miasta od dawna borykającego się z problemem antysemityzmu i rasizmu, jednocześnie będącego kolebką języka esperanto i zabiegów in vitro w Polsce. Historia terenów, których wielokulturowej przeszłości dziś zdaje się nikt nie pamiętać. Bardzo smutny i bardzo ważny zbiór reportaży.

Pozostańmy jeszcze przy non-fiction. Jeśli zastanawiacie się, czy "Ceaucescu. Piekło na ziemi" Thomasa Kunze jest warte przeczytania, to gorąco zapewniam, że tak. Świetnie napisana, poparta licznymi źródłami, rzetelna biografia Nicolae Ceaucescu, historia jego politycznej kariery i obraz Rumunii czasów komunizmu to zdecydowanie jedna z najlepszych książek, jakie przeczytałam w ubiegłym roku.

Jedną z ostatnich pozycji, po którą sięgnęłam pod koniec grudnia, była ostatnia książka Szczepana Twardocha, "Król". Uwielbiam. Obraz Warszawy z lat 30. XX wieku, miasta wielokulturowego, nierzadko rządzącego się brutalnością, borykającego się z problemami narodowościowymi i społecznymi, przedstawiony pięknym, a jednocześnie ostrym i bezkompromisowym językiem. No właśnie, ten język - uwielbiam sposób pisania Twardocha i trochę mu go zazdroszczę.

Na tym chyba skończę podsumowanie - jeśli ktoś chciałby poznać szczegóły moich czytelniczych perypetii w 2016 roku, to zapraszam tutaj.

No i chyba będę musiała wrócić do częstszych podsumowań czytelniczych, bo inaczej wychodzi z tego straszny bajzel.

Miłego czytania i do zobaczenia w San Escobar,

Agata.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz