Moja amerykańska przygoda zakończyła się już kilka dni temu, a ja ciągle nie mogę się pozbyć skutków zmiany strefy czasowej. Zauważyłam, że w tej sytuacji o wiele trudniej przychodzi mi zorganizowanie sobie czasu - godziny szybko uciekają, a ja nadal jestem w kropce w rzeczach, którymi się zajmuję. Czas jednak powrócić do żywych.
Paradoksalnie przyjazd do Stanów będę wspominać o wiele milej niż wyjazd z nich. Oczywiście przed opuszczeniem Europy musiałam odpowiedzieć na całą masę pytań typu "gdzie znajdował się Twój bagaż od momentu spakowania go", a po przylocie na miejsce przyszło mi tłumaczyć się, po co tu w ogóle jestem, wszystko jednak przebiegało bez problemu, zgodnie z procedurami. Przy opuszczaniu Nowego Jorku doświadczyłam co najmniej kilku mało przyjemnych sytuacji, które dla większej przejrzystości przedstawię "po szkolnemu" w punktach.
1. Przy stanowiskach do oddawania bagażu i wydawania kart pokładowych panował chaos. Przez długi czas na około dziesięć istniejących stanowisk pracowały tylko trzy. Przy wszystkich pracownicy linii lotniczej, którą lecieliśmy, rozmawiali przez telefon - prawdopodobnie rozwiązując problemy stojących przed nimi klientów. Trwało to dość długo. Kolejka za nami szybko się powiększała, a sytuacji nie rozładowało pojawienie się kilku dodatkowych pracowników: postanowili oni rozpocząć pracę od kontaktu z klientami, których samoloty będą odlatywały wcześniej niż pozostałe. Wywoływano zatem pasażerów udających się do konkretnych destynacji, kompletnie ignorując tych lecących - tak jak my - do Zurichu.
2. Kiedy w końcu stanęliśmy przed panem, który miał nas obsłużyć, dowiedzieliśmy się, że nie możemy siedzieć obok siebie. "Bo się nie da". Dostaliśmy miejsca w zupełnie innych rzędach wraz z sugestią, by spróbować poprosić o zmianę przy gejcie.
3. Spróbowaliśmy. Pracowniczka linii, którą najzwyczajniej w świecie zapytaliśmy, czy jest możliwość zamiany miejsc (powołując się przy tym na naszego poprzedniego rozmówcę), przerwała nam, zanim zdążyliśmy dokończyć zdanie. Sprawiała wrażenie wściekłej, że w ogóle śmiemy zawracać jej głowę. Powiedziała - a właściwie krzyknęła - że nie ma mowy, bo samolot jest pełny.
4. Kontrola bagażu w naszym przypadku przebiegła bez problemu, ale pan, który był w kolejce przede mną, musiał zmierzyć się z pracownikiem lotniska, który na widok tego, że przyszły pasażer czegoś tam nie zrobił (chodziło chyba o zdjęcie kurtki) podszedł i grożąc palcem krzyknął z pretensją w głosie: "Ty, nie słyszysz co mówiłem?"
5. Podczas oczekiwania na boarding, usłyszeliśmy informację, że lot będzie opóźniony, bo coś musi zostać zrobione z silnikiem. Byłam już tak skołowana, że nawet nie spanikowałam tak bardzo. Dużo bardziej denerwował mnie fakt, że co chwila ogłaszano poszukiwania ochotników, którzy w zamian za pieniądze zrezygnują z naszego lotu (pasażerów z biletami było więcej niż miejsc). Cena była podbijana do czasu, aż znaleźli się chętni.
6. Pani, która sprawdzała przy wyjściu paszporty i zbierała od nas druczki wypełniane w samolocie w drodze do Nowego Jorku, dosłownie wydarła się na Dawida za to, że nie dał jej tego druczku tak szybko, jak ona by tego chciała (nie wiedzieć czemu gdy przyleciał do Stanów pracownik lotniska wczepił mu ten druczek do paszportu - ja miałam po prostu luźną kartkę).
7. W samolocie udało się nam jakoś zamienić tak, by siedzieć obok siebie. Okazało się, że mnóstwo pasażerów ma ten sam problem co my - rozdzielone małżeństwa, rodziny. Tak czy siak, na start przyszło nam jeszcze trochę poczekać, a gdy już byliśmy od jakiegoś czasu w powietrzu, powiedziano nam, że będziemy lecieć nieco wolniej bo przed nami leci inny samolot i ze względów bezpieczeństwa nie będziemy się do niego zbliżać.
W swoim życiu jeździłam pociągami PKP tak wiele razy, że nabrałam dystansu do tematu kiepskiej organizacji w środkach komunikacji. Mimo wszystko, jeśli jest bałagan, jeśli czegoś się z jakiegoś powodu nie da zrobić (jak w sytuacji z miejscami w samolocie) - można chyba zachować względem klienta chłodną uprzejmość. Zwłaszcza, że żadne z nas nie okazywało śladów pretensji.
Kiedy zamawiałam bilet do Stanów, na miesiąc przed planowaną datą wylotu, priorytetem była dla mnie niska cena, a tę oferowała Delta. Samolotami latam dość regularnie, choć prawie wyłącznie na terenie Europy. Taka sytuacja nie zdarzyła mi się nigdy. Nie wiem czy to kwestia pecha - bo mogło być tak, że trafiłam na niewłaściwych pracowników. Jeśli jednak tak było, to pech jest obustronny. Bo ja prędko Deltą nie polecę.
Nowy Jork będę wspominać jeszcze długo i jak najbardziej pozytywnie. Ten temat ciągle nie został wyczerpany, nawet jeśli stąpam już po ziemi Starego Kontynentu. Tylko ta linia. Ech.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz