wtorek, 21 września 2010

Myj się albo wyślę Ci książkę

Jak chyba każdy z nas, natknęłam się w życiu na kilka osób cierpiących na problem z higieną osobistą. Niektórzy naprawdę nie potrafią zrozumieć, że nawet brudne włosy śmierdzą, nie mówiąc już o pocie czy nieświeżych ciuchach. Zwrócenie uwagi brudasowi nie należy do prostych spraw - przynajmniej ja mam z tym problem, bo mimo wszystko tekst w rodzaju "Sorry, śmierdzisz" czy nawet "Wybacz, ale wydaje mi się, że zbyt rzadko się myjesz" jest nieco uwłaczający w stosunku do jego adresata. 

Moja koleżanka, w dyskusji o poziomie higieny osobistej jednego z naszych kolegów zasugerowała kiedyś pokojowe rozwiązanie: zaproponowała, by poczekać na najbliższą nadającą się ku temu okazję i kupić mu zestaw kosmetyków - jakiś żel pod prysznic, dezodorant, coś do golenia się... W obliczu tak miłego gestu kolega by zapewne nie śmiał przypuszczać, że posądzamy go o bycie brudasem, a kto wie - może nawet skorzystałby z prezentu. 

Pomysł koleżanki co prawda nie został wykorzystany (znajomy w pewnym momencie znikł nam z pola widzenia i problem rozwiązał się sam - czy może raczej przeniósł się na inną grupę ludzi), ale temat od czasu do czasu daje mi się we znaki. Ludzi - niestety głównie panów - którzy nie wiedzą o tym, że porządny prysznic przed pracą to podstawa, jest całe mrowie. Osobiście trochę tego nie rozumiem - jeśli zdarzy mi się, że zmęczona zasnę na kanapie bez wcześniejszej kąpieli, po przebudzeniu czuję się fatalnie. Podobno niektórzy faceci uważają, że zapach potu jest męski, a częste stanie pod prysznicem to oznaka metroseksualizmu. Słyszałam nawet historię takiego jednego pana, który tłumaczył swój zapach upodobaniami jego dziewczyny. No cóż.

Wczoraj natknęłam się na informację o wydanej właśnie przez wydawnictwo Słowo/Obraz Terytoria osiemnastowiecznej książce rodem z Francji. Sztuka pierdzenia to może nie do końca to, o czym pisałam powyżej, ale na upartego da się znaleźć analogie. Ewentualnie można poszukać innego tytułu, bardziej pasującego do tematu higieny osobistej. I co dalej? Proste: kupujemy książkę i wysyłamy ją (najlepiej z odpowiednią, anonimową dedykacją) na adres brudasa. Oczywiście jest to metoda wymagająca wykorzystania naszych prywatnych środków finansowych, w dodatku przy okazji robimy komuś prezent, ale czego się nie robi dla komfortu oddychania świeżym powietrzem?

Inna sprawa, że pewnie najlepszym i najtańszym sposobem byłaby szczera rozmowa z osobą śmierdzącą. Albo zawiązanie akcji zbierania podpisów. Tyle że ja jestem nieśmiała. 

1 komentarz: