czwartek, 31 grudnia 2015

2015. Podsumowanie, bez rewelacji

Ci, którzy tu zaglądają od dawna, wiedzą, że ostatniego dnia roku mam w zwyczaju dokonywać swego rodzaju podsumowania. Nic nietypowego - ot, taka naturalna potrzeba zakończenia roku w symboliczny sposób. A ponieważ jakimś cudem moje mocno nieciekawe życie zawsze obfituje we w miarę interesujące szczegóły, to jest o czym pisać.

Odkrywcza notka to nie będzie, ale kto chce, niech zerknie na to, co wydarzyło się w życiu autorki bloga w kończącym się właśnie 2015 roku.

1. Przeczytałam 142 książki. Jak dobrze pójdzie, to przed północą dobiję do 143. Przyznaję się bez bicia - pod względem czytelniczym było bardzo beletrystycznie. Ale nie żałuję, udało mi się trafić na kilka perełek. Wyodrębniłam też nową kategorię książek - pozycje, w przypadku których mam gdzieś, czy są dobre czy złe. Pewne rzeczy po prostu mi się podobają i nawet nie zamierzam przykładać do nich ekierki.

2. Spędziłam ponad dwa miesiące w Europie. Wspaniałe miesiące. Było cholernie gorąco, często nieprzyjemnie, wiele rzeczy wyszło inaczej niż miało wyjść. Ale było cudownie. W ciągu tych tygodni mój brat zmienił stan cywilny, co wydaje mi się trochę ekstremalne, biorąc pod uwagę fakt iż pamiętam dzień w którym rodzice przywieźli go ze szpitala. W niebieskich śpioszkach. Nie no, żartuję - młody ma fajną żonę.

3. Na początku roku zwiedziliśmy kawałek południowej Kalifornii. Przy okazji zaliczyliśmy Legoland, Disneyland, Hollywood (co ciekawe, za drugim razem podobało mi się tam bardziej niż za pierwszym) i oczywiście polski konsulat w Los Angeles. Tak naprawdę chodziło właśnie o konsulat - motywacją do całej wycieczki był plan wyrobienia paszportów bliźniaczkom. Wycieczka trwała w sumie dwa tygodnie. Jeździliśmy samochodem i nocowaliśmy w miejscach udostępnionych na Airbnb. Było super. Zoo w San Diego rządzi. Disneyland jest super, choć szczerze mówiąc najchętniej poszłabym tam bez dzieci. To była nasza pierwsza większa wyprawa z trójką dzieci (bo trzydniowy wypad do miejscowości oddalonej o 4 godziny jazdy się nie liczy, prawda?) i wyszło tak dobrze, że zafundowaliśmy sobie punkt czwarty.

4. Czyli Hawaje. Jakoś tak wyszło, że nie wspomniałam o tym tutaj. To był wyjazd trochę spontaniczny - bilety okazały się być tańsze niż je o to podejrzewaliśmy. Polecieliśmy na Maui. To był pierwszy lot bliźniaków (jakieś 5 i pół godziny) - zniosły go całkiem ok, choć szczerze mówiąc podczas lotu do Europy kilka miesięcy później było jeszcze lepiej. Hawaje powitałam w towarzystwie choroby, która okazała się być zapaleniem zatok. Przez cały czas zmagałam się z gorączką, ale mimo to było wspaniale. Piękne widoki, dobre jedzenie, cudowna pogoda. No i Mai Tai - drink, od smaku którego prawie się uzależniłam ;-) 

5. Zachowaliśmy się bardzo nieamerykańsko i przeszliśmy z wersji „dwa samochody na gospodarstwo domowe” na „jeden samochód na gospodarstwo domowe”. Niby nic, ale w praktyce pozbyliśmy się naszego pierwszego wspólnego samochodu. Auta, na którym tak naprawdę nauczyłam się jeździć.

6. Znalazłam najlepszy jak dotąd zestaw szampon + odżywka prostujący włosy. Wiem, ten news nie zwali Was z krzeseł, ale niektórzy z Was wiedzą o mojej nieustającej walce w kręcącymi się włosami. Doceńcie, proszę.

7. Wybory w Polsce wygrała kompletnie nie moja partia, ale szczególnie mnie to nie zaskoczyło. Natomiast tempo zmian po tej wygranej lekko mnie już zszokował i szokuje nadal. No nic. I tak tęsknię za Polską. Staram się trzymać tego bloga z dala od polityki (która i tak dość mocno siedzi w moim codziennym życiu i rozmowach), więc na tym zakończę.

8. Zaczęłam trochę częściej pisać na blogu. To wyszło trochę samo - w Europie dopadła mnie taka bardzo intensywna wena, do tego stopnia, że tematy na notki same przychodziły mi do głowy i zaczęłam je zapisywać w osobnym pliku. Było ich tyle, że większość z nich do dziś nie doczekała się realizacji. Czekają na swoją kolej.

9. Mam trzy świetne córki i to pod ich znakiem upłynął ten rok. Łapię się na tym, że miewam problem gdy ktoś, z kim przez dłuższy czas nie rozmawiałam, pyta co u mnie słychać. Bo tu póki co słychać przede wszystkim dzieci. Jest gwarno, głośno i wesoło. Zawsze tak nie będzie, więc staram się cieszyć chwilą. 




Szczęśliwego Nowego Roku!

2 komentarze:

  1. Dobre podsumowanie :) - gratululuje energii !

    OdpowiedzUsuń
  2. Agatka, ja Cię podziwiam i zazdroszczę takiej werwy, podróży, ogromnej ilości przeczytanych książek. Fajnego masz bloga i fajnie, że jesteś :-)
    Dziękuję Ci za to, że jesteś, bo Twój blog daje mi wiele energii i powoduje pozytywne myśli!
    Jeśli chcesz, zapraszam do "mojego zacisza" :-)

    OdpowiedzUsuń