czwartek, 17 grudnia 2015

Miejsca

Właściwie nie była to nasza ulubiona knajpa, tak się jednak składało, że będąc na spacerze często decydowaliśmy się zajść właśnie do niej. Położona przy ulicy, której środkiem, zamiast jezdni biegł wąski park, zawsze była trafionym wyborem. Nigdy nie byłam w niej za dnia: jej wnętrze oglądałam tylko w ciemności, rozjaśnianej gdzieniegdzie przez blask stojących na stołach świec. Wspaniały klimat dla kogoś, kto w zimny wieczór lubił posiedzieć przy kubku grzanego wina bądź piwa. Czyli dla mnie.
Latem bywało, że obsługa wystawiała kilka stołów i ław bezpośrednio do parku. Siedziało się wtedy na zewnątrz, wśród postępującego chłodu nocy, wśród gwaru rozmów, bo muzyka grająca wewnątrz lokalu niemal tu nie docierała. Tak czy siak panowała przyjemna atmosfera, mająca w sobie coś z młodości i świeżości. Miejsce, do którego przychodziło się od lat i które zawsze było takie samo.

Pamiętam też inną knajpkę, właściwie małą restaurację, mieszczącą się na tej stromej, wąskiej, gęsto oświetlonej uliczce. Wprost roiło się tam od sklepów, pubów i różnego rodzaju jadłodajni. Aż dziw, że każdemu z tych miejsc udawało się zachować swoją autonomię - zważywszy na rozmiar ulicy i zagęszczenie rozmieszczonych przy niej miejsc można byłoby się spodziewać jakiejś dzikiej kakofonii dźwięków unoszących się w powietrzu. Nic z tych rzeczy - panował tu niesamowicie przytulny klimat. Najpiękniej było zimą, kiedy zaspy śniegu układały się we wszystkich nierównościach tej kanciastej ulicy, tworząc obraz iście bajkowy. I my bywaliśmy tam przeważnie zimą, zazwyczaj w okresie świątecznym, kiedy przyjeżdżaliśmy odwiedzić rodzinę. 
Co roku postanawiałam, że tym razem wybierzemy inną knajpę. Trochę dlatego, że miło byłoby próbować nowych rzeczy i poznawać nowe miejsca, zamiast skazywać się wiecznie na te same, choćby i ulubione. No i wiedziałam, że w tym konkretnym lokalu nie poprzestanę na dwóch piwach czy kieliszkach wina. Wszedłszy do środka, nie sposób było się oprzeć unoszącym się tu zapachom. Po prostu trzeba było coś zjeść. Najczęściej kończyło się na porcji ciepłych naleśników na ostro, pałaszowanych przy ciasnym, ale uroczym stoliku i popijanych grzańcem.

A dom towarowy w Kolonii? Najwspanialszy, jaki widziałam w swoim piętnastoletnim życiu - tyle wiosen bowiem liczyłam, gdy odwiedziłam go po raz pierwszy. Lata mijały, a los wciąż rzucał do Nadrenii Północnej - Westfalii, wynajdując coraz to nowe powody. I choć nie musiałam, zawsze znajdowałam czas na to, by odwiedzić ten sklep - siedem pięter wspaniałych stoisk, cieszących oko klienta przepychem, kolorami, organizacją. Pamiętam wciąż jak tam trafić, to bardzo blisko centrum. Trzeba przejść kilka skrzyżowań, takich mało przyjemnych - wokół pędzi mnóstwo samochodów, a na zmianę świateł trzeba trochę poczekać. Ale warto. To miejsce, w którym staję się dzieckiem. Mam trzydzieści parę lat i wciąż uwielbiam przechadzać się wśród półek z pluszowymi misiami, pod warunkiem, że ma to miejsce w tym właśnie domu towarowym w Kolonii.

Są też miejsca, do których mogłabym i chciałabym wybierać się częściej, ale kompletnie mi to nie wychodzi. Jak ten park rozrywki, od którego dzieliła mnie przez długi czas zaledwie półgodzinna przejażdżka szybkim metrem. Fakt, po drodze przekraczało się granicę z sąsiednim państwem, co mentalnie mogło nieco wydłużać odległość - wszak chodziło o wyprawę międzynarodową. Ale i tak dziwię się, że byłam tam tylko raz, w dodatku wieczorem, niedługo przed tym, jak zamykali. Nie wspominam tej wycieczki zbyt dobrze - pojechałam sama, a kiedy znalazłam się już na peronie, tuż przed odjazdem, wpadłam w panikę, niepewna, czy dysponuję odpowiednim biletem. Przecież wyjeżdżam do innego kraju! Pamiętam, że byłam wtedy bardzo sobą zawiedziona - wyrzucałam sobie nieporadność. Mieć tyle lat i nie móc sobie poradzić na dworcu? Żenujące.

_____________________________________

Jeśli zastanawiacie się, czy i gdzie dokładnie występują powyższe miejsca, to niestety nie będę mogła udzielić Wam jednoznacznej odpowiedzi. Wprawdzie wszystkie są obecne w moim życiu, niektóre z nich odwiedzam przynajmniej raz w tygodniu. Tyle, że zawsze odbywa się we śnie. 
Nieco inaczej ma się sprawa z parkiem rozrywki. Często śnię o tym, że mam się do niego wybrać, albo że rozmawiam z kimś, kto ostatnio tam był, ale mnie udało się tam dotrzeć tylko jeden jedyny raz.

Być może knajpy czy dom towarowy, o których piszę istnieją również w taki sposób, że i Wy moglibyście je odwiedzić. Może widziałam kiedyś miejsca je przypominające i dlatego wciąż do mnie wracają? Mam cichą nadzieję, że nie znikną z moich snu tylko dlatego, że o nich opowiedziałam.


Dobrze jest mieć swoje miejsce, choćby w snach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz