Czytelnicze wyzwania to w wirtualnym świecie żadna nowość. Od lat biorę udział w czymś takim na Goodreads - na początku roku wyznaczam sobie cel, np. 100 książek, i potem w miarę wklikiwania do systemu kolejnych przeczytanych pozycji mogę podglądać pasek realizacji postanowienia.
Moda na takie wyzwania zatacza jednak coraz szersze kręgi - od dawna już istnieje na Facebooku grupa 52 książki, której członkowie dzielą się z resztą społeczności setkami tytułów i krótkimi recenzjami. Zbliża się też druga edycja wydarzenia niejako powielającego tę samą ideę, czyli Przeczytam 52 książki w 2016 roku. W chwili gdy piszę te słowa chęć udziału w akcji zadeklarowało przeszło 100 tys. osób. I będę się upierać, że nawet jeśli cel osiągnie tylko co dziesiąta z nich, to jak na obywateli państwa, w którym podobno czytają tylko nieliczni, i tak jest to bardzo cieszący wynik. A dlaczego akurat 52? Chodzi o to, by czytać mniej więcej jedną książkę tygodniowo.
Nie chodzi tu zresztą o liczbę. To nie jest tak, że 100 przeczytanych książek to zawsze lepszy wynik niż 10. Choć należę do ludzi, którzy uparcie twierdzą, iż czytać można niemal w każdych warunkach, to powiedzmy sobie szczerze, że nie każdy lubi i może pochłaniać kolejne rozdziały w zapchanym do granic możliwości wagonie metra. Różnie bywa z czasem i stanem zmęczenia przed zaśnięciem. No i nie dla każdego czytanie jest na szczycie listy priorytetów. Dla mnie jest bardzo blisko tego szczytu i właśnie dlatego kończę ten rok z ponad 140 przeczytanymi pozycjami na koncie.
Zawsze czytałam sporo, niezależnie od okoliczności. Paradoksalnie najwięcej chyba wtedy, gdy miałam na głowie dwie prace i studia, głównie dzięki temu, że czekając na przystankach i jeżdżąc tramwajami i autobusami miałam sporo czasu do zabicia. Czytałam też podczas przerwy obiadowej w pracy i czekając na windę. Teraz, gdy jestem samochodową matką 3 córek bardzo mi tego czytania w komunikacji miejskiej brakuje. O tym, jak radzę sobie z organizowaniem czasu na swoje hobby mając pod swoimi skrzydłami potomstwo pisałam tutaj.
Jest duża szansa, że w 2016 roku przeczytam znacznie więcej niż deklarowane 52 książki. I może to głupie, ale w związku z tym swój udział w różnych tych liczbowych akcjach traktuję jako swego rodzaju misję. Na co dzień często spotykam się ze zdaniami typu: „kurde, jak ty to robisz, że tyle czytasz?” albo: „też bym tak chciał/a, u mnie się nie da”. Mam obsesję polegającą na tym, że lubię pokazywać ludziom, iż jednak się da. Może nie do końca w taki sposób, o jakim marzą. W natłoku zajęć i codziennych problemów wizja godzin spędzonych na kanapie z kubkiem kawy i książką w dłoni może brzmieć jak nieosiągalna utopia.
Ale jeśli nie kilka godzin, to może choć kilka minut? Tyle czasu, ile potrzebujemy na wypicie filiżanki herbaty? Może warto dla tej chwili zrezygnować z przeglądania Facebookowego feeda albo jednego odcinka serialu? Może od czasu do czasu dobrze jest przełożyć zmywanie na rano, albo pójść do pracy w nie do końca idealnie wyprasowanej bluzce? Albo dać szansę np. audiobookom i sprawdzić, czy w ich towarzystwie nie byłoby nam przyjemniej jeździć do pracy, wyprowadzać psa czy lepić pierogi. Bo jeśli chcemy czytać przynajmniej te 10, 30 czy 52 książki w roku, ale czujemy, że kompletnie nie mamy na to czasu, to przecież zamiast zakładać z góry niepowodzenie możemy przynajmniej spróbować. Poeksperymentować trochę z czasem. Sprawdzić, czy przypadkiem nie da się go jednak trochę nagiąć.
Lubię od czasu do czasu popisywać się swoim czytaniem. Wszelkie grupy typu „52 książki” są do tego świetnym miejscem i uważam, że ich idea jest dobra. Widok postów nakręcających się nawzajem czytelniczo ludzi to wspaniała sprawa.
A tak w ogóle to „52 książki” możecie zamienić na cokolwiek innego, co tylko kochacie. Niech to będą 52 dobre filmy. 52 szydełkowe serwetki. 52 sklejone modele. 52 godziny tańca. Albo gry na wymarzonym instrumencie. Coś dla Was, co lubicie, albo wydaje się Wam, że lubilibyście, gdybyście tylko znaleźli na to czas.
Sobie i Wam wszystkim życzę właśnie tego czasu. Naprawdę, dziesięć minut dziennie dla siebie to dużo, dużo więcej niż zero. W perspektywie roku daje to już mnóstwo godzin. Musi się udać! :)
A odpowiadając na pytanie z tytułu: Dlaczego? Bo uważam, że czytanie jest fajne. I warto je promować.
A odpowiadając na pytanie z tytułu: Dlaczego? Bo uważam, że czytanie jest fajne. I warto je promować.
Dokładnie tak - czytanie jest fajne, można odreagować stresy zżyć z bohaterami. Ja wolniej czytam, ale też kocham to robić. A Tobie życzę dużo i jeszcze więcej przeczytanych w tym roku książek :-)
OdpowiedzUsuń