środa, 23 grudnia 2015

Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o keksie, ale boicie się zapytać*

Skłamałabym twierdząc, że mieszkając w Kalifornii z łatwością wpadam w świąteczny nastrój. Trochę pomagają w tym wizyty w sklepach czy kawiarniach (niedawno spędziłam w jednej mniej więcej godzinę i w tym czasie usłyszałam aż trzy razy Winter Wonderland), no i posiadanie choinki. Ale to nie to samo co w Polsce, serio.

Nie daję jednak za wygraną. Czy komuś się to podoba czy nie, uwielbiam Boże Narodzenie. Uwielbiam choinkę (choć nie lubię jej ubierać), gotowanie i pieczenie ciast (choć gorzej już jest ze sprzątaniem potem kuchni). No i ten dreszczyk emocji przed sięgnięciem po paczkę leżącą pod drzewkiem, nawet jeśli dobrze wiem, co w niej znajdę (w tym roku akurat nie wiem). 

W chwili kiedy piszę te słowa w piekarniku kończy się piec ciasto. Keks, zwany tu i ówdzie cwibakiem (no co, mam męża z Małopolski) jest stałym elementem moich świąt. O ile dobrze pamiętam, spędziłam tylko jedną Wigilię bez tego ciasta - a i wtedy tylko dlatego, że akurat byłam na Ukrainie, pozbawiona dostępu do piekarnika. Jest to jeden z moich ulubionych wypieków, ale raczej nie jadam go poza okresem świątecznym - tym bardziej jego obecność na stole jest czymś wyjątkowym.

Pomyślałam, że przynajmniej część z Was zamiast czytać o  moim kolejnym śnie chętnie dla odmiany zapozna się z jakimś sprawdzonym przepisem. Co prawda ostatniej nocy śnił mi się atak Anonymus na sejm.gov.pl, z atrakcjami typu wstawianie na stronę główną wierszy o zwierzętach domowych, ale może jednak lepiej zostańmy przy ciastach.

No więc: 

Całość można przygotować w makutrze albo robocie kuchennym - jak kto woli. Ja przez długie lata broniłam się przed dobrodziejstwem techniki i uparcie ucierałam wszystko ręcznie. Od kilku lat stawiam na wygodę - mój robot doskonale daje sobie radę.

1) 250 g masła rozcieramy na gładką masę. 

2) Stopniowo dodajemy 250 g cukru pudru bądź drobnego cukru do wypieków oraz pięć żółtek (białka zachowujemy w osobnym naczyniu), oczywiście ciągle mieszając.

3) Dolejmy łyżkę spirytusu, nie bójmy się tego. Mieszamy.

4)  Stopniowo dodajemy 250 g mąki pszennej z 2 łyżeczkami proszku do pieczenia. Mieszamy, nie przestajemy!

5) Z pozostawionych w punkcie 2) białek ubijamy sztywną pianę. Łączymy ją z masą. Na początku idzie to lekko masakrycznie, bo konsystencja masy jest dużo gęstsza niż tej piany. W miarę łączenia całość robi się luźniejsza.

6) Dosypujemy bakalie. Lubię, kiedy jest ich dużo, stąd w moim keksie jest ich aż 750 gramów (nie jestem pewna czy powyższe proporcje udźwignęłyby więcej, więc nie próbuję). Dobór bakalii to już kwestia indywidualnego gustu: w moim dzisiejszym keksie są rodzynki, żurawina, suszone banany, mango, ananasy, truskawki, granaty, kiwi, orzechy… Bakalie dobrze przygotować wcześniej i obsypać delikatnie mąką.

7) Całość przelewamy do keksowej formy wyłożonej folią aluminiową posmarowaną lekko masłem. Pieczemy 50 minut w 180 stopniach bez termoobiegu.

8) Gotowy i wystudzony keks zawijamy w folię aluminiową i odstawiamy do świąt. Najlepszy jest keks minimum dwudniowy, więc jeśli ktoś chce się cieszyć smacznym ciachem 25 grudnia, powinien dziś wziąć się za pieczenie.



Smacznego i ewentualnie powodzenia.
Przepis pochodzi od mojej mamy i jest tylko lekko przeze mnie zmodyfikowany.
___________________

* Tak, pisząc tytuł rąbnęłam się i napisałam "seksie", ale w porę zauważyłam literówkę. :-)

1 komentarz: