wtorek, 1 grudnia 2015

Listopadowe czytanie, czyli Agata poleca (albo nie)

Kolejny miesiąc za nami, czas zatem na następny odcinek moich czytelniczych podsumowań. Jest szansa, że tym razem nawet się to komuś przyda - wszak święta nadchodzą szybkimi krokami, a niektórzy ludzie lubią dawać bądź dostawać książki (jeśli o mnie chodzi, uwielbiam jedno i drugie). Z góry uprzedzam, że poniższe akapity stanowią totalny chaos. Mój czytelniczy żywot ciężko byłoby określić mianem uporządkowanego. 

W listopadzie sięgnęłam po dwa kolejne tomy serii Henninga Mankella o Kurcie Wallanderze: Psy z Rygi oraz Białą lwicę. Przeczytany w październiku rozpoczynający serię Morderca bez twarzy zachęcił mnie do kolejnych tomów, zaś po lekturze drugiej i trzeciej części jestem już fanką Mankella. Podoba mi się swego rodzaju rozmach,  który cechuje świat przedstawiony jego książek: w swoich kryminałach nie ogranicza się on wyłącznie do problemów i miast Szwecji. Bohaterów może też umieścić w Rydze czy miastach RPA i robi to w sposób przekonujący, prawdziwy.

Stowarzyszenie umarłych poetów to jeden z moich ukochanych filmów (wiem, jestem mało oryginalna), postanowiłam zatem w końcu przeczytać powieść napisaną na podstawie scenariusza. No, nie tyle przeczytać, co przesłuchać. Stowarzyszenie w wersji książkowej nie jest raczej wielkim arcydziełem, ale to całkiem przyzwoita pozycja dla tych, którzy lubią i chcą sobie odświeżyć film. Przy okazji dodam, że Jacek Rozenek to wprawdzie przyjemny w odbiorze lektor, ale mógłby trochę popracować nad wymową anglojęzycznych nazwisk. Albo po prostu obejrzeć jakiś dokument o Whitmanie. 


Nazwę „Pasadena” (takie miasto w Kalifornii, znane z pewnością widzom serialu The Big Bang Theory; odmawiam używania polskiej wersji tego tytułu) Rozenek też wymawia trochę inaczej, niż bym chciała, ale to mi nawet tak bardzo nie przeszkadza. Czytany przez niego Marsjanin Andy’ego Weira, którego słuchałam m.in. wyciągając ze zmywarki czyste naczynia i uzupełniając ją brudnymi, wciągnął mnie doszczętnie. 

Wszystkim, którzy lubią czytać o tym dziwnym kraju, jakim są Stany Zjednoczone, polecam Ameryka nie istnieje Wojciecha Orlińskiego. Dobrze napisana, bardzo ciekawa książka, będąca swego rodzaju przewodnikiem po USA - mniej lub bardziej istniejącym.

Osobiście przychylam się raczej do opinii, zgodnie z którą Ameryka istnieje. Dowodem na to niech będzie Ulica nadbrzeżna Johna Steinbecka. Przyjemna, klimatyczna powiastka, pokazująca życie i perypetie członków ubogiej społeczności żyjącej w kalifornijskim Monterey w latach 30. XX wieku. Jest coś niesamowitego w czytaniu o przeszłości miejsc, które zna się takimi, jakie są teraz.

Nigdy nie byłam w Los Alamos i sądzę, że nawet moje życie nie jest tak zakręcone, bym miała się tam kiedykolwiek znaleźć. Powieść Wives of Los Alamos (TaraShea Nesbit) nie należy do porywających, choć temat od pewnego czasu mnie interesuje. Życie kobiet, które wyjechały do Nowego Meksyku, by towarzyszyć mężom pracującym w laboratorium nad tajemniczym projektem raczej nie należało do najprostszych. O tym, jak czuje się człowiek dzielący łóżko z kimś, kto brał udział w budowie bomby atomowej wolę nawet nie myśleć.

Rzadko zdarza się, że lektura książki kończy się dla mnie wybuchem płaczu, ale tak się skończyło moje czytanie The Time Traveler’s Wife Audrey Niffenegger. Powieść ta leżała sobie od lat na mojej wirtualnej liście „to-read” i w końcu sięgnęłam po nią w sensie dosłownym: stałam wtedy między bibliotecznymi regałami, nie szukając niczego szczególnego, gdy nagle mój wzrok padł na znajomy tytuł. The Time Traveler’s Wife to dla mnie książka, w przypadku której nie obchodzi mnie, czy jest dobra czy zła. Porwała mnie. Zawarte w niej emocje są w jakiś sposób „moje”, tak bardzo, że ostatnią stronę czytałam już przez łzy. 

Wiem, ryczenie przy książkach jest głupie. Ale jeszcze głupsze jest ciągłe uleganie pokusie czytania marnych powieści. Nie powiem Wam za dużo o A Christmas in Vermont: A Very White Christmas (Brian Mooney), bo nie warto. Jedynym atutem tej powieści jest to, że pada w niej dużo śniegu (wiecie, że nie widziałam śniegu od początku 2013 roku?).

Skoro już zaczęłam wątek kiepskich książek, to dopiszcie do tej listy jeszcze Maddie’s Recipe of Mysteries Emily Page. Po przeczytaniu tej pozycji już wiedziałam, że moje korzystanie z Kindle Unlimited nie wyjdzie poza fazę próbnego, bezpłatnego miesiąca. I że naprawdę istnieją książki, na które nie warto tracić czasu.

Stulecie Winnych. Ci, którzy przeżyli Ałbeny Grabowskiej rozczarowało mnie głównie wykonaniem. Pomysł na książkę jest całkiem niezły - w każdym razie ja lubię wszelkie sagi rodzinne, w których losy bohaterów rozgrywają się na tle wydarzeń historycznych. Ale praktyka wygląda tu już tak sobie - postaci kompletnie mnie nie przekonywały, wszystko było jakieś płaskie i bez wyrazu. Nie jestem też przekonana co do historycznej ścisłości powieści. Seria zawiera jeszcze dwa kolejne tomy i naprawdę nie wiem, czy zechce mi się po nie sięgnąć.

W końcu przeczytałam The Catcher in the Rye J.D. Salingera! Bawiłam się przy tym wybornie. Większą część powieści pochłonęłam grając z Dawidem w Cywilizację. Podczas gdy on w ramach swojej tury dzielnie podbijał duńskie prowincje, ja przemierzałam Nowy Jork w towarzystwie Holdena Caulfielda. No i teraz pewnie już przez cale życie Buszujący będzie mi się kojarzył z Cywilizacją V.

Pomarańczowy Majdan Marcina Wojciechowskiego zaczęłam czytać trochę z sentymentu. W 2004 roku pełniłam rolę międzynarodowego obserwatora wyborów prezydenckich na Ukrainie. Byłam też na Majdanie, oglądałam miasteczko namiotowe. To ten rodzaj przeżycia, którego się nie zapomina. Lektura reportażu Wojciechowskiego pozwoliła mi wrócić do tamtych dni.

Tristan 1946 Marii Kuncewiczowej był nieco innego rodzaju podróżą sentymentalną. Uwielbiam tę autorkę od pierwszego zetknięcia z nią prawie dwadzieścia lat temu. Kocham wszystkie jej książki, które zdarzyło mi się czytać. Przywodzą mi na myśl czasy późnonastoletnie, okres, w którym zaczęłam doświadczać kontrastu między moimi ideałami, a otaczającym światem. Przeczytanie tej powieści w odległej Kalifornii początku XXI wieku to ciekawe doświadczenie. 

Kłamca Jakuba Ćwieka okazała się dla mnie książką, której mogłoby nie być. Zaczęło się ciekawie, ale im dalej w las, tym szybciej chciałam go opuścić. Coś w klimacie tej książki, a może sposobie jej napisania było tak totalnie nie moje, że na kolejne części w ogóle nie mam ochoty.

Do fanów twórczości Jerzego Pilcha raczej nie należę, a książka Zuza albo czas oddalenia z pewnością tego nie zmieniła. Opowieść o związku starszego mężczyzny ze znacznie młodszą kobietą niczym mnie nie zainteresowała, a świetny warsztat pisarski Pilcha okazał się zbyt słabym argumentem, by wzbudzić mój zachwyt. A jednak znalazło się w tej książce coś, co spodobało mi się szalenie, mianowicie słowa: „Można zakochać się w kobiecie, która nie lubi książek? Można, ale po co? Kto przy zdrowych zmysłach zakochuje się w kobiecie, która nie lubi książek?”.

Mam na imię Ania Anny Grodzkiej odebrałam jako pozycję ważną i poruszającą. Poza historią byłej już posłanki czytelnik ma okazję dowiedzieć się co nieco o samym problemie transpłciowości, jak wygląda na co dzień życie osoby, której ten temat dotyczy, oraz na czym polega zmiana płci pod względem medycznym i prawnym. Po lekturze spodziewałam się czegoś w rodzaju życiorysu, a tymczasem zetknęłam się z ciekawą, kompetentnie napisaną książką.

Ale najlepsze zostawiłam sobie na koniec. Ja nie jestem Miriam Majgull Axelsson. Ta książka jest piękna. Mądra, wartościowa, niekiedy przytłaczająca. Jednocześnie delikatna i brutalna. To taka powieść, po lekturze której człowiekowi jest na swój sposób żal, że ją przeczytał, bo już nigdy nie będzie mógł sięgnąć po nią po raz pierwszy. Jak wygląda życie przeżyte w kłamstwie? Czy takie kłamstwo może być uzasadnione? Jak istotna jest w ostatecznym rachunku prawda? Czy da się od niej uciec? Ja nie jestem Miriam to cudowna opowieść o pragnieniu życia.

_____________________
A teraz, moi mili, idę czytać następnego Mankella. 

P.S. Muszę chyba zacząć sobie przygotowywać te książkowe notki jakoś bardziej na bieżąco, bo potem to jest jedna wielka dłubanina.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz