- Czy ty czasem nie potrzebujesz kupić sobie nowych spodni? - zapytałam męża. Siedzieliśmy na podłodze i z powątpiewaniem zerkałam na kolana jego jeansów, ozdobione dziurami. Wiem, tak jest teraz modnie. Co prawda kupowania spodni już dziurawych kompletnie do mnie nie dociera, ale korzystając z obecnych trendów wciąż noszę swoje lekko już podarte, za to zdecydowanie ulubione jeansy. Zwyczajnie szkoda mi je wyrzucać.
- Tak, chyba tak - zgodził się małżonek.
- Trzeba się będzie wybrać na zakupy…
- Myślałem raczej, żeby wyklikać sobie jakieś w Internecie.
Pokiwałam głową. Sama od czasu do czasu kupowałam ubrania w sieci, pilnując jedynie, żeby możliwy był ewentualny zwrot zamawianego towaru. Może mam szczęście, ale nigdy niczego nie musiałam odsyłać.
Kilka dni później przyszły nowe spodnie męża.
- Dlaczego nie włożysz tych nowych jeansów? - marudziłam pewnego przedpołudnia.
- To nie takie proste… - stwierdził mąż.
- Co, nie pasują?
- Nie o to chodzi. Bo wiesz, one są stretch-to-fit. Właśnie sprawdziłem, co to znaczy. Wygląda na to, że zanim je włożę, powinienem je najpierw moczyć we wrzątku, potem wycisnąć…
- O matko - jęknęłam. - Czy ty nie możesz kupić niczego normalnego?
Przez chwilę słuchałam dość absurdalnie dla mnie brzmiącego wywodu małżonka. Tłumaczył mi, że swój nowy nabytek będzie musiał poddać procesowi zwanemu sanforyzacją, która wprawdzie wymaga jakiegoś tam zachodu, za to same spodnie powinny być o wiele trwalsze niż takie zwyczajne. Cóż - to była już kolejna sytuacja, kiedy mój mąż nabywał zwyczajne z pozoru przedmioty, których nie dało się używać w prosty sposób.
- A jesteś pewien, że ten zegarek, który chcesz mieć na Mikołajki będzie tak po prostu chodził? Czy może trzeba na przykład poczekać na jakiś postęp w nauce, żeby dało się go w ogóle używać? - spytałam zjadliwie.
W sobotni poranek przystąpiliśmy do sanforyzacji. W skrócie wyglądało to tak: o 9:53 spodnie zostały namoczone w gorącej wodzie. Po godzinie należało je wycisnąć i rozwiesić. Następnie układało się je na podłodze między ręcznikami i udeptywało, a potem trzeba było je włożyć na siebie i męczyć się, czekając, aż wyschną. Mąż wykonał wszystkie czynności zgodnie z instrukcją, a ja starałam się z tego wszystkiego za bardzo nie nabijać, obiecując sobie, że uwiecznię całe wydarzenie niniejszą notką.
- Te spodnie były „stretch-to-fit”? - upewniłam się kilka minut temu, zerkając na męża znad laptopa.
- Tak.
- Piszę notkę o sanforyzacji - oznajmiłam ponuro.
- Ale to w ogóle nie była sanforyzacja!
- Jak to nie?
- No nie. Sanforyzacja to jest proces, któremu się poddaje w fabryce spodnie, żebym nie musiał robić tego, co dzisiaj robiłem.
Aha. No, Ale spodnie są spoko.
Prawie do końca spodziewałem się, że to będzie znowu jeden z Tych twoich bardzo realistycznych snów. Może dlatego, że nigdy dotąd nie słyszałem o sanforyzacji i konieczności moczenia spodni we wrzątku…
OdpowiedzUsuńSny ostatnio coś nawalają, tematów musi zatem dostarczać rzeczywistość. ;)
OdpowiedzUsuń