poniedziałek, 23 listopada 2015

Notka o plackach ziemniaczanych

- Serio tak się kumplujesz z Czechami? - spytała zaskoczona koleżanka. Od kilku tygodni byłyśmy w Erlangen, rozkoszując się życiem erasmusowych studentek. - Oni nas nie lubią.

Ja też o tym słyszałam. Ale Czesi, których spotkałam podczas studenckiej wymiany w Niemczech, nie sprawiali wrażenia, jakby mieli do mnie osobisty żal o przyłączone do Polski ziemie. Polubiliśmy się. Po prawie dziesięciu latach kilkoro z nich widnieje na mojej liście znajomych na Facebooku.

Nie pamiętam, jak wpadliśmy wtedy na pomysł, żeby smażyć placki ziemniaczane. Wiem tylko, że dość szybko stało się to swego rodzaju tradycją. Spotykaliśmy się w akademiku, w którym mieszkało dwoje spośród nas. Każdy przychodził w towarzystwie butelek grzanego wina (w sklepach występowało w kilku wariantach i zawsze było nieprzyzwoicie tanie. Starałam się kupować takie ze środkowej półki cenowej, płacąc zdaje się 1 euro za litr bordowego płynu), ktoś dostarczał ziemniaki. Placki robiliśmy w nieco innej wersji niż ta, do której byłam przyzwyczajona w rodzinnym domu: dodawaliśmy więcej składników i nie szczędziliśmy przypraw. Potem smażyliśmy całą stertę kartoflanego dobra, a następnie oddawaliśmy się konsumpcji, popijając kolejne kubki grzanego wina, rozmawiając, robiąc sobie nawzajem zdjęcia. Oczywiście używaliśmy do tego celu aparatów fotograficznych, o smartfonach żadne z nas jeszcze nie myślało.

Wino podgrzewaliśmy w mikrofalówce. Wspominam o tym tylko po to, by podzielić się z Wami radą: nie próbujcie grzać grzańca w czajniku bezprzewodowym. Osobiście nie stosowałam tej sztuczki, ale jeden z kolegów przychodzących na te plackowo-winne imprezy owszem, i twierdził, że to był bardzo zły pomysł.

Bardzo lubiłam te spotkania i po powrocie do Polski placki ziemniaczane zagościły na pewien czas w stałym repertuarze mojej kuchni. Ale już nie popijałam ich grzańcem - ten, który mogłam kupić w Krakowie, smakował mi znacznie mniej, wydawał się zbyt słodki. No i był znacznie droższy. Zamiast tego eksperymentowałam z samymi plackami, dodając do nich szczypiorek, pora, albo paprykę.

To na swój sposób zabawne: to było niemal dekadę temu; w tym czasie zdążyłam pomieszkać przez jakiś czas w Polsce, potem mieszkałam w Szwajcarii, następnie wylądowałam w Stanach Zjednoczonych, i za każdym razem, gdy jem placki ziemniaczane, myślę o Erlangen, tamtejszej zimie, znajomych z Czech i niemieckim grzańcu.

Chyba mi już tak zostanie.

__________
Do dociekliwych: ta notka nie ma żadnego drugiego dna. Nie ma tu mowy o alegoriach, a wszelkie podobieństwo do czegokolwiek jest przypadkowe. Naprawdę chodzi o placki. W chwilach, gdy świat mnie przytłacza, najzwyczajniej w świecie lubię zachwycać się jedzeniem i wspominać.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz