wtorek, 23 czerwca 2015

Wizyta dilerki z San Francisco

Od kilku dni byłam sama w domu. Jakoś tak wykombinowaliśmy tę podróż do Europy, że D. miał lecieć pierwszy z dziećmi, a ja miałam dotrzeć na miejsce kilka dni później. Dziwne: jeszcze niedawno marzyłam o takiej samotnej, najlepiej długiej podróży samolotem. Kilka, albo nawet kilkanaście godzin lotu. Można do woli czytać, można coś obejrzeć. A teraz, jak już przyszło co do czego, uleciały ze mnie emocje.

Kilka dni przed wylotem skontaktowała się ze mną dawna koleżanka.
- Słuchaj - mówiła. - Przyjechałabym do ciebie na jakieś babskie winko, tak jeszcze zanim polecisz.
Pomysł mi się spodobał. Koleżankę bardzo lubiłam, świetnie nam się rozmawiało, tyle że od jakiegoś czasu jakoś brakowało okazji, żeby się spotkać. Dlatego od razu przystałam na jej propozycję.
- Świetnie - ucieszyła się. - Skombinuj proszę jakieś wino, ja może też coś przywiozę. Tylko wiesz, wezmę ze sobą taką koleżankę. Ona trochę biedna jest, nie ma kasy, raczej niczego ze sobą nie weźmie.
- Kto to jest? - zapytałam. Jakoś nie podobał mi się pomysł, by do naszego spotkania dołączał ktoś jeszcze, zwłaszcza jeśli miała to być osoba, której nie znam.
- Taka dziewczyna, trochę biedna, nie tylko nie skończyła studiów, ale nawet nie ma matury. Trochę pokręcona jest, ćpa i sama jest dilerką, sprzedaje na ulicach San Francisco. Trochę taki półświatek, no wiesz.
Wiedziałam. Nie wiedziałam natomiast, skąd moja dobra koleżanka ma takie znajomości. I kompletnie nie rozumiałam, jak mogła chcieć przywieźć do mnie taką osobę. Jak gdyby nigdy nic. Być może to właśnie ta naturalność w jej sposobie przedstawienia sprawy sprawiła, że nie robiłam z jej propozycji problemu. Ale bardziej prawdopodobne jest to, że znów zawinił mój brak asertywności.

Moja koleżanka i jej towarzyszka przyjechały o umówionej porze ciężarówką. Z pewnym trudem zaparkowały ją pod moim domem. Wyszłam się z nimi przywitać, trochę ciekawa, jak też wygląda dilerka narkotyków z San Francisco. Nie wiem czego się spodziewałam, wiem tylko, co zobaczylam.

Dziewczyna była dość młoda, może nawet przed trzydziestką. Miała półdługie, lekko pofalowane włosy o nijakim, myszowatym kolorze. Raczej nie farbowane. Z pewnością zaniedbane i przetłuszczone. W ogóle ona cała wyglądała, jakby z higieną było jej lekko nie po drodze: nosiła byle jakie, brudne ciuchy. No i ta twarz, o dziwnym kolorze, jak gdyby połączenie nieudanej, przesadzonej opalenizny z brudem. Do tego nieobecne spojrzenie, sprawiające wrażenie, jakby nie mogła go utkwić w żadnym konkretnym obiekcie. Patrzyła tępo przed siebie, odpowiadając na powitanie monotonnym, bezbarwnym tonem.

Weszłyśmy do środka. Koleżanka przywiozła czerwone wino. Ja ze swojej strony zdecydowałam się na lekki eksperyment: w sklepie sprzedawali coś w rodzaju gotowych drinków w wielkich, przezroczystych butelkach. Wabiły żarówiastymi kolorami i stosunkowo niewielką zawartością alkoholu: 13,5%, takie winko.

Organizacją stołu i przygotowaniem alkoholu zajęła się moja koleżanka, mnie odsyłając pod jakimś pretekstem do innej części domu. Znów posłuszna oddaliłam się. Zaczynałam się niepokoić: dlaczego miało mnie nie być przy rozlewaniu płynów do kieliszków? Czyżby zamierzały mi czegoś dosypać? Ale jeśli nawet, to po co? Chyba nie w calu kradzieży - w tym domu najdroższym sprzętem był mój komputer, liczący sobie już 5 lat. Jak na Dolinę Krzemową to pewnie skromnie. Z jakiegoś powodu wiedziałam jednak, że wrócę do nich dopiero wtedy, gdy mnie zawołają, i posłusznie wypiję to, co zostanie mi podane.

Być może Szymon miał kiedyś rację mówiąc, że mam szczęście, iż do tej pory nie skończyłam w jakiejś beczce z kapustą. Moja naiwność względem innych ludzi była bezkonkurencyjna.

Niedługo później siedziałam już w towarzystwie dwóch pozostałych uczestniczek spotkania i popijałam ciemnoczerwony płyn wypełniający zgrabny kieliszek. Dziwne - to było zwykłe, wytrawne wino. Nie miałam takiego w domu. Prezent? Czy specjalnie dały mi coś swojego, coś zmieszanego z groźną substancją, mającą mnie obezwladnić, uczynić łatwym celem napaści, kradzieży?

Rozmawiałam z koleżanką jak gdyby nigdy nic. Jej towarzyszcza milczała, patrząc apatycznie przed siebie. Starałam się nie zwracać na to uwagi, rozpaczliwie próbując wychwycić w swojej świadomości ślady jakichkolwiek zmian wywołanych wypitą substancją. Właściwie niczego dziwnego nie odczuwałam. Ale potem zaczęłam zwracać większą uwagę na to, o czym mówię. Nie podobały mi się zdania, które wychodziły z moich ust.
- Jutro wyjeżdżam - tłumaczyłam. - Nikogo tu nie będzie, rozumiecie? Przez ponad dwa miesiące dom będzie stał pusty, hahaha. O, a tu zostawię klucz, no wiecie, zapasowy. Hahaha.
Słyszałam co mówię i wiedziałam, że robię źle. Jednak, co ciekawe, nie potrafiłam sama przed sobą wyjaśnić, co właściwie było nie w porządku. Spotkanie zakończyło się w którymś momencie, dwie kobiety odjechały swoją ciężarówką, a ja po przespanej nocy poleciałam do Europy.

Oświeciło mnie dopiero na miejscu, pierwszego poranka, kiedy obudziłam się wśród białej pościeli. Spanikowana zerwałam się z łóżka, włączyłam komputer, odpaliłam Gmaila. Pospiesznie wstukałam tekst wiadomości do koleżanki.

Słuchaj, tak jakbyś się zastanawiała, to mój dom wcale nie będzie stał pusty przez dwa miesiące. Będzie tam K. Ma dokarmiać koty. Więc nie jest tak, że możecie sobie tam wejść i mnie okraść. Jeśli będzie trzeba, K. wezwie policję.

Uspokojona wróciłam do łóżka i zapadłam w spokojny sen. Teraz na pewno koleżanka mnie nie okradnie. Wykazałam się sprytem i przebiegłością.

___________
Przez kilka pierwszych chwil po prawdziwym przebudzeniu musiałam sobie przypominać, że zarówno koleżanka, jej znajoma dilerka to wyłącznie wytwór mojej sennej wyobraźni. No dobra - koleżanka przypomina pewną moją znajomą, ale zdaje się, że w śnie nie była z nią tożsama. Jestem jednak pewna, że to przeczyta. Może się domyśli?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz