Mój znajomy, Bartek J., podzielił się na Facebooku linkiem do materiału, który chodzi za mną cały dzień. Przyswojony w porze posiłku, co prawda nie spowodował dosłownej niestrawności, ale zrobił mi krzywdę - nie potrafię wybić go sobie z głowy. A uwierzcie, że chciałabym.
Kto dobrze mnie zna, ten wie, że na temat wesel, zwłaszcza tych tradycyjnych, mam lekką alergię. Cieszę się niezmiernie, że sama ten temat mam już za sobą, a do weselnych planów bliźnich podchodzę z pewną rezerwą. Sama nie wiem, skąd to wynika - być może po prostu większość otaczających mnie osób średnio pasuje mi do balowej sali, weselnych dekoracji i tradycyjnego, pierwszego tańca. Być może wiąże się to z faktem, że zawsze byłam dość niepokornym duchem. I choć zdarza mi się chodzić z głową w chmurach, w tej jednej sprawie jestem do bólu praktyczna: ślub i wesela to pestka, największe wyzwanie przychodzi później.
Tak czy siak, to chyba dobrze, że niektórych rajcuje przygotowywanie własnych imprez weselnych. W końcu chodzi o to, żeby było fajnie, a wymaganie od wszystkich, by podchodzili do tego tematu tak markotnie jak ja, byłoby przegięciem. Dlatego w zasadzie cieszy mnie, gdy słyszę, że ta para zarezerwowała już salę, a ta wybiera zdjęcia spośród tych zrobionych przez fotografa. W końcu chodzi o miłe i przyjemne rzeczy, prawda?
Żeby jednak nie było, że odbiegam od tematu: materiał, linkiem do którego podzielił się na Facebooku mój kolega, znajdziecie tu: www.plotek.pl/. Chodzi o film z młodą parą, tak "na ucho" pochodzącą z kraju naszego wschodniego sąsiada. Obraz funkcjonuje w sieci pod nazwą "best wedding video ever" (pod takim hasłem znajdziecie go łatwo na Youtube). O co chodzi?
Reżyser bardzo przejął się możliwościami, jakie oferuje współczesna technika. Panna młoda, przechadzająca się po lesie, wypuszcza z dłoni świecące kule, które lecą w kierunku jej lubego niemal go nokautując, oboje rysują w powietrzu wielkie, świecące, cekinowe serce, odbijają świecące obiekty i wydają dziwne, mało estetyczne odgłosy. Piją też rosyjskiego szampana. Całość wydaje się dość żałosna - bo mimo wszystko sądzę, że nawet przesadnie słodki film tego typu można zrobić dobrze. Oczywiście od razu zapala mi się lampka pod tytułem "ej, oni to na serio?"
Nie wiem, czy autor filmu spełnił oczekiwania swoich klientów. A może to wszystko tylko żart? QNeX po obejrzeniu całości stwierdził, że reżyser musiał się inspirować Dragon Ballem.
Do tej pory najgorszą historią ślubną jaką słyszałam, była ta, w której pannie młodej podbito oko zaraz po wyjściu z kościoła monetą rzuconą "na szczęście". Wygląda jednak na to, że może być gorzej. I tylko utwierdzam się w przekonaniu, że z weselami to lepiej ostrożnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz