
Czasami mimo starań zachowanie dobrych relacji z sąsiadami jest jednak niemożliwe. Do tego stopnia, że człowiek idąc klatką schodową wręcz modli się, by danych ludzi nie spotkać. I to nie dlatego, że coś się przeskrobało. Piję tutaj do moich sąsiadów z Krakowa - pary starszych ludzi, których nie widziałam już od prawie dwóch lat. Mimo to nie dają oni o sobie zapomnieć.
Cała sprawa zaczęła się kilka lat temu. Wróciłam właśnie ze stypendium w Niemczech, totalnie wymęczona, bo kilkunastogodzinną podróż z północnej Bawarii do Krakowa odbyłam autobusem, co biorąc pod uwagę moją fobię przed jeżdżeniem po drogach było dość uciążliwe. Nie zdążyłam się jeszcze rozebrać z płaszcza, gdy zadzwonił telefon: sąsiadka z dołu skarżyła się, że zalewamy jej mieszkanie. Dla mnie brzmiało to mocno abstrakcyjnie: nie było mnie tu od prawie pół roku, a gdyby doszło do jakiejś powodzi w mieszkaniu, raczej bym o tym wiedziała. Sąsiadka stwierdziła, że prawdopodobnie wszystko to przez to, że zrzucaliśmy śnieg z balkonu.
Wezwani pracownicy administracji budynku zasugerowali, że przyczyną może być brak dodatkowej wylewki betonowej na balkonie. Po kilku dniach już ją mieliśmy, przekonani, że to załatwi sprawę. Oczywiście nie załatwiło: sprawa co kilka miesięcy na swój ciąg dalszy. Zrozpaczeni sąsiedzi dzwonią, że znów mają zalane ściany. Na próbę dostania się do ich mieszkania w celu obejrzenia szkód nie reagują - albo nie otwierają drzwi, albo upierają się, że nie ma o czym mówić. Nie chcą pieniędzy ani pomocy przy likwidacji efektów tego "zalania". Chętnie natomiast zagadują na schodach, dzwonią i... przychodzą. Sąsiad, pan tak na oko już po osiemdziesiątce, przyszedł kiedyś o 7 rano poskarżyć się na zalane ściany. I ciężko było być na niego po prostu wściekłym, gdy wzięło się pod uwagę to, ile trudu włożył w przygotowanie się do tej wizyty: gość miał na sobie trzyczęściowy garnitur.
Dziś dowiedziałam się, że sprawa ma swój ciąg dalszy. Pracownicy administracji odwiedzili mieszkanie po raz kolejny i znów nie znaleźli konkretnej recepty na rozwiązanie problemu. Kwestia jest o tyle skomplikowana, że w tym mieszkaniu chwilowo nikt nie przebywa na stałe. Z innej jednak strony, wcześniej było zamieszkane i problem też był "nierozwiązywalny".
Nie twierdzę, że sąsiedzi kłamią. Skoro zgłaszają szkodę administracji, a ta reaguje, widocznie coś w tym wszystkim jest. Być może winna jest konstrukcja budynku, może doszło do jakichś wewnętrznych uszkodzeń. Refleksja, jaka mi się nasuwa, jest prosta: gdy od kilku lat zalewa się sąsiadów, w dodatku nie mając na to żadnych dowodów, można się do tego przyzwyczaić. I nie denerwować się tym tematem ani trochę.
Dokładnie, może jakaś rura niezależnie od nikogo się popsuła. Grunt to nie dać się sprowokować i faktycznie jedyne co zostaje to się przyzwyczaić. PS. Fajne akwarium :P
OdpowiedzUsuńJa to nazywam "Alternatywy". To są uroki życia w tzw.bloku.
OdpowiedzUsuńNajgorsze, że sąsiad z dołu wygląda dosłownie jak Dionizy Cichocki.
OdpowiedzUsuńhttp://www.alternatywy4.net/imgo,Cichocki_06.html