środa, 24 lutego 2010

Komu jeansy, komu?


Człowiek jest stworzeniem stadnym, ja zaś obecnie realizuję bardzo stadny model życia. Moja sytuacja mieszkaniowa jest lekko skomplikowana: można powiedzieć, że mieszkam w kilku miejscach, przy czym najwięcej czasu spędzam w Warszawie. W swoim życiu przerabiałam już mieszkanie w akademiku, z koleżanką, z mężczyzną i samotnie. Obecnie wraz z kilkoma innymi osobami zamieszkuję dom na Mokotowie. Ekstremalnie? Nie do końca: duża powierzchnia gwarantuje mi sporą dozę prywatności. Bywa, że przez kilka dni z rzędu nie widzę w domu żywego ducha, a sama ograniczam swoją wieczorną egzystencję do własnego pokoju, łazienki i kuchni. 


Jest w tym domu jednak pomieszczenie, które nieodmiennie przypomina mi o fakcie życia w komunie. Mam na myśli pralnię, zawsze zawieszoną dziesiątkami sztuk schnących ubrań. Przeważnie męskich, jako że jestem jedyną niewiastą pod tym dachem. To sporo ułatwia: podczas wizyt w pralni dość łatwo przychodzi mi rozróżnienie sztuk odzieży mojej, damskiej, od elementów stroju męskiego. Teoretycznie.

W dość duże zakłopotanie wprawiła mnie moja ostatnia wyprawa po wysuszone ubrania. Wśród wiszących na sznurach ciuchów znalazłam swoje spodnie. Swoje? No właśnie...

Wyglądały jak jedne z moich ulubionych jeansów. Coś mi jednak nie pasowało: nie prałam ich ostatnio. Czyżby wisiały tu już od tygodni? Zaczęłam uważnie przyglądać się spodniom. Rozmiar się zgadzał. Charakterystyczna podszewka była dokładnie taka, jak w jeansach, które pamiętałam ze swojej szafy. Kolor także się zgadzał. Rozpaczliwie sięgnęłam do jednej z metek: standardowy tekst informujący o składzie tkaniny był w języku niemieckim, poniżej widniały wersje francuska i włoska. - Super, to na pewno moje! - ucieszyłam się, pamiętając, że moje spodnie były kupione w czasach, gdy mieszkałam w Szwajcarii. Mina zdrzedła mi przy drugiej metce, z której wynikało, że jeansy wyprodukowano w Polsce. Tak po prostu.

Po powrocie do pokoju przeszukałam szafę. Zadzwoniłam do rodziców z pytaniem, czy przypadkiem nie zostawiłam u nich takich to a takich spodni. Odpowiedzieli przecząco. W myślach przeanalizowałam moich współlokatorów: co najmniej dwóch z nich spotyka się z jakimiś dziewczynami, ale o jednej wiem na pewno, że nie mieszka w Warszawie, druga zaś raczej tu nie sypia. A spodnie były ewidentnie damskie.

Jeansy nadal wiszą na sznurze w pralni. Jeśli nikt ich stamtąd nie zabierze w ciągu kilku kolejnych dni, będę gotowa uznać, że są moje. 

Myśl na przyszłość: czas pomyśleć o naszyciu inicjałów na metki...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz