poniedziałek, 22 lutego 2010

Obsesje nie tylko pociągowe

Pociągami jeżdzę regularnie. Moje zapiski i wspomnienia wypełniają chyba już dziesiątki historyjek dotyczących tego, co przydarzyło mi się podczas podróżowania tym środkiem lokomocji. Na szczęście prawie wszystkie są wesołe, bądź podpadające przynajmniej pod kategorię czarnego humoru. Nigdy, podczas żadnej z podróży mnie nie okradziono (odpukać!), nigdy nie próbowano zrobić mi krzywdy ani mnie nie oszukano. No, może tylko w kwesti godziny dojazdu pociągu do stacji docelowej. Ale w tej sprawie trudno już szukać winnego.


Podróże pociągiem potrafią być przyjemne. Jeśli przymknie się oko na kilka spraw związanych z czystością wagonów i poziomem kultury osobistej pracowników kolei, można spędzić kilka godzin na spokojnej lekturze książki lub gazety. Dla tych, którzy na czytanie akurat ochoty nie mają, pozostaje możliwość obserwowania ludzi. Bywa jednak, że możliwość staje się koniecznością, a to za sprawą drażniących, zwracających na siebie uwagę sytuacji. Zwłaszcza, jeśli ma się pecha należeć do osób cierpiących na obsesje.


W niedzielę jechałam pociągiem Intercity z Krakowa do Warszawy. Podróż okazała się znamienna z dość przykrego powodu: jakieś 30 km przed stacją docelową doszło do potrącenia człowieka ze skutkiem śmiertelnym. W obliczu tego faktu moje drobne cierpienia, dające się we znaki podczas jazdy, to tak naprawdę pikuś. A jednak...


Jako osoba cierpiąca na obsesję byłam na Dworcu Głównym w Krakowie 45 minut przed odjazdem pociągu. Wiadomo, może być różnie: bywałam już w sytuacji, gdy bilety po prostu się skończyły. Tym razem aż tak źle nie było. Z ulgą usiadłam na wolnym miejscu i wyjęłam z plecaka książkę. Czytanie jednak w ogóle mi nie szło. Jechałam w wagonie bez przedziałów, na miejscu przed którym znajdowały się drzwi prowadzące do przejścia między wagonami. Co moment w moim polu widzenia pojawiała się kolejna osoba, próbująca otworzyć drzwi. Coś najwyraźniej się zepsuło: naciśnięcie zielonego guzika nie powodowało odsunięcia się szklanej przesłony, konieczne było zatem ręczne przesunięcie drzwi, co poszukujący toalety podróżni czynili. Problem polegał na tym, że dla wielu z nich kwestia na tym się kończyła: otwierali drzwi, przechodzili przez nie i... znikali w kolejnym wagonie, nie zawracając swoich głów ideą zamknięcia za sobą tego, co sami otworzyli.


W pewnym momencie moją uwagę rozproszyło jeszcze jedno drobne wydarzenie: na pociągowym korytarzu jeden z pasażerów został przez innego poproszony o ogień. Mężczyzna słusznie zwrócił uwagę, że w tym pociągu obowiązuje zakaz palenia. Palacza to jednak nie zraziło. Kontynuował: - Tak, ale czy ma pan ogień? Nie wiem, jak skończyła się cała sytuacja i czy poszukujący kogoś z zapalniczką pasażer zapalił. Mój tok myślenia był jednak szybki. To przecież proste! PKP powinno oferować pasażerom usługę donoszenia. W sytuacji takiej jak ta mogłabym wysłać po prostu na odpowiedni numer SMS, w którym informowałabym obsługę, że w tym a tym wagonie jest właśnie łamany zakaz palenia. Dawid, z którym jechałam pociągiem, skwitował mój pomysł stwierdzeniem, że tego typu skłonności przydadzą mi się przy okazji wniosku o naturalizację w Szwajcarii. Może, ale dla mnie jako osoby niepalącej fakt zadymiana przestrzeni, w której powinnam mieć zagwarantowany brak woni papierosów, i za korzystanie z której zapłaciłam nie tak całkiem małe pieniądze, jest co najmniej wytrącający z równowagi. Co innego, jeśli idę do pubu, o którym dobrze wiem, że unosi się tam papierosowy dym. Wybierając się do takiego miejsca automatycznie akceptuję ten mniej lub bardziej nieprzyjemne fakt, przedkładając nad zapachową niedogodność dobrą atmosferę i klimat miejsca.


Nie jestem osobą obdarzoną specjalnym zamiłowaniem do porządku. Oczywiście lubię, gdy wszystko jest na swoim miejscu, ale we własnych czterech ścianach miewam spory problem z utrzymaniem wszystkiego w takim stanie, w jakim bym chciała. Tylko że we własnych czterech ścianach jestem jedyną rezydentką, a to czy kogoś pomiędzy nie wpuszczę, zależy w większości przypadków od mojego własnego widzimisię. Kiedy jednak wychodzę np. z łazienki w pracy, zamykam za sobą drzwi. Podobnie w przypadku wszelkich innych drzwi, które przed moim otwarciem były zamknięte. Jestem klasycznym przykładem kobiety mającej obsesję na punkcie zamykania klapy od sedesu. Obsesję? A może jednak tak powinno to wyglądać? Pozostaje mi tylko cieszyć się, że problem palenia papierosów ma dla mnie wyłącznie bierny wymiar.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz