czwartek, 6 września 2012

Wszystko duże?

Podczas dwóch poprzednich, dziesięciodniowych pobytów w Stanach nie zauważałam za bardzo czegoś, co zwykle jest kojarzone z tym krajem: tego, że wszystko jest duże. Owszem, budynki na Manhattanie są wysokie - ale to jest dokładnie to, czego się tam spodziewasz. Cappuccino zamówione na lotnisku pojawiło się w wysokim kubku, w którym spodziewałabym się raczej zobaczyć latte. Ale tak to bywa w kawowych sieciówkach. 


Co innego jest teraz, kiedy jestem tu nie całkiem turystycznie i staję przed problemem urządzenia sobie życia, zrobienia zakupów itd.

"Problem" zaczyna się już na poziomie mieszkania, a raczej kompleksu mieszkalnego, w którym będziemy mieszkać przez kilka pierwszych miesięcy. Zajmujemy nie bardzo duże, ale wygodne i funkcjonalnie urządzone, trzypokojowe lokum. Żeby się do niego dostać, korzystam z mapy. Nie, nie mapy miasta - najbliższą okolicę zdołałam poznać już w maju. Mapa zawiera plan osiedla, złożonego z kilkudziesięciu budynków, ułożonych w coś w rodzaju labiryntu. Jestem tu czwarty dzień i jeśli podczas wychodzenia na ulicę zgubię się raz, uważam to za sukces i przejaw poprawy mojej orientacji w przestrzeni. A ponieważ zaraz może się odezwać ktoś dowodzący, że "to kobiety tak mają", to śpieszę dodać, że w przypadku Dawida jest podobnie.

Problemu z wielkością doświadczam również podczas zakupów. W pobliskim Safewayu pełno jest najróżniejszych babeczek, croissantów i muffinek. Takich zdających się nadawać w sam raz na deser. Szkoda tylko, że zazwyczaj sprzedają je - jak na moje standardy - hurtowo. Naprawdę, w ramach drugiego śniadania chętnie wypiję kawę i zjem babeczkę. Jedną. Nie dwadzieścia.

Dużo bardziej przychylnym okiem patrzę na baniaczki rumu Baccardi, spoglądające na mnie z półki z alkoholem. Obawiam się tylko, że biorąc pod uwagę konieczność prowadzenia samochodu, a co za tym idzie - pozostawania w trzeźwości, baniaczek mógłby mi towarzyszyć przez dobre pół roku, przy założeniu, że będę się starała wypijać drinka codziennie przed snem. Nawet największy fan mojito mógłby się znudzić.

Bywa i tak, że choć czegoś jest dużo, do wyboru zdaje się nie być nic. Od kilku dni poszukuję naprawdę_dobrego_chleba i jeszcze go nie znalazłam. Na szczęście pieczywa jem mało i nie jest to szczególnie palący problem.

Tak czy siak efekt takiej a nie innej polityki w sklepach spożywczych w moim przypadku jest chyba odwrotny do zamierzonego. Bo zamiast cieszyć się, że mogę kupić całą torbę muffinek taaak tanio - nie kupuję ich w ogóle. 

Czasami to, że coś jest duże, wpływa niegatywnie na rozmiary czegoś innego. Na przykład drogi i chodniki dla pieszych. Te pierwsze są szerokie i - przynajmniej tu, w mieście - wygodne. Co do chodników - zapomnij o rodzinnym spacerze, podczas którego wszyscy idą obok siebie i bez problemu miną drugą taką grupkę idącą z naprzeciwka. Tu gdzie obecnie mieszkam chodniki są jednoosobowe.

O wielkości zestawów z McDonalda na razie nie mogę się wypowiedzieć, bo jeszcze tego nie sprawdzałam. I nie sądzę by szybko to nastąpiło. Lepszego jedzenia na szczęście nie brakuje, a frytek zwyczajnie nie lubię.

_____
Już po dodaniu notki zorientowałam się, że nie poruszyłam problemu wielkości samych mieszkańców Kalifornii. Otóż niektórzy są duzi. Niektorzy są bardzo, bardzo duzi. Ale szczupłych też nie brakuje, więc póki co jakoś nie odnoszę wrażenia, że prezentuję się szczególnie lepiej od reszty ludzi. Zwłaszcza, że nie działa tu moja prostownica do włosow i chodzę z sianem na głowie.

1 komentarz:

  1. Jedyne dobre pieczywo w stanach (polskawe) to pieczywo francuskie. Można to kupić w European Deli Market. Oczywiście każdy stan jest inny nie wiem jak to jest w CA.

    OdpowiedzUsuń